25.05.2015

17. ~ Karma jest zołzą, pokaże ci samotność


"Mogłabym ci wiele dać, to za czym tęsknisz,
mogłabym za tobą stać, uczynić wielkim
gdybyś naprawdę chciał, powiedział to głośno,
a karma jest zołzą pokaże ci samotność." 



          Czując narastający we mnie z każdą chwilą niepokój, docisnąłem pedał gazu. Mój umysł nie przyswajał faktu, że przez tak szybką i niebezpieczną jazdę mogę spowodować wypadek, narażając cudze lub własne życie, bądź też w najlepszym przypadku, może złapać mnie policja, a kolejne wykroczenie, zapisane pod moim nazwiskiem, nie wróżyłoby nic dobrego. Jednak myśl, że w jednym z klubów, gdzie podejrzanych i szukających przygód facetów wcale nie brakuje, znajduje się Caroline, a brak osoby towarzyszącej, promile krążące w krwi i jej nieskazitelnie anielska uroda ani trochę jej nie pomagają. I prawdę mówiąc, sam nie wiedziałem, co wypełnia mnie w większym stopniu: zazdrość, czy może raczej troska.
          Czułem się nieswojo, rzucając wszystko, by tylko móc upewnić się, że jakaś dziewczyna, do niedawna nic dla mnie nie znacząca, jest bezpieczna i nietknięta w niewłaściwy sposób przez innego. Jednakże, kiedy zadzwonił do mnie Matt i powiedział, w jakim stanie jest teraz Lin, poczułem nieprzyjemne ukłucie, a coś kazało mi wsiąść w samochód i jak najszybciej znaleźć obok drobnej piękności. Ignorując czerwone światło na kolejnym skrzyżowaniu, zwiększyłem swoją prędkość. Widząc audi, które w tym momencie miało pozwolenie na ruszenie z miejsca, uderzyłem otwartą dłonią w klakson, by zasygnalizować kierowcy, że niestety, ale tym razem pierwszeństwo mam ja. Nie interesowało mnie zbulwersowanie mężczyzny w nadjeżdżającym audi, ani wiązanka przekleństw, jaka pewnie wydostała się z jego ust. Teraz liczyła się tylko Caroline.
          Niecierpliwość wciąż we mnie rosła, kiedy przez kolejne minuty nie dostałem się jeszcze do klubu. Warknąłem z irytacji i sprawiłem, że licznik prędkości powoli zaczął przekraczać swoje możliwości. Ostro skręciłem w lewo, zamszycie kręcąc kierownicą. Miałem świadomość, że każdy pokonany metr przybliżał mnie do mojej księżniczki. Zahamowałem gwałtownie, powodując głośny pisk wydobywający się z opon. Nie miałem czasu na żadne przemyślenia i obmyślania jakiegoś planu, dlatego bez zbędnego zastanawiania się, szarpnąłem mocno klamką i z donośnym hukiem, który rozniósł się po sąsiednich dzielnicach, zatrzasnąłem za sobą drzwiczki samochodu. Wbiegłem do klubu, omijając ochroniarza i przelotnie pokazując mu tylko dowód tożsamości, udowadniając tym samym, że przekroczyłem wiek, od którego można było tutaj przebywać. Desperacko zacząłem szukać wzrokiem bardzo dobrze znanej mi sylwetki.
          Aż w końcu udało mi się dosięgnąć ją wzrokiem. Siedziała wyprostowana na jednym ze stolików barowych, popijając drinka i śmiejąc się z barmanem. Już w pierwszej chwili miałem ochotę go zabić.
          Ruszyłem stanowczym krokiem w ich stronę. Będąc kilkanaście metrów od niej, mogłem zobaczyć, że dziewczyna chwieje się lekko, a jej głowa opada na klatkę piersiową.
          - Caroline? Caroline, dobrze się czujesz? - usłyszałem zmartwiony głos barmana. Ignorując go, podbiegłem do Lin i owinąłem moją dłoń wokół jej wąskiej talli, zamykając ją w szczelnym uścisku, a drugą umieszczając w zgięciu jej kolan.
          Szatynka z początku próbowała mi się wyrwać, ale kiedy udało mi się uspokoić ją czułym i przeciągłym pocałunkiem, złożonym wśród jej gęstych włosów, spojrzała na mnie nieprzytomnie. Jednak nie mogłem wywnioskować, czy skojarzyła fakty i mnie poznała. Pozwoliła ciężkim powiekom opaść, a swoje ciemne, błyszczące oczy, zakryć kurtyną długich, gęstych rzęs.
          Objąłem wzrokiem ją całą. Krótka, skąpa, krwistoczerwona sukienka umiejętnie podkreślała jej atuty i kobiece krągłości. Ciemne, długie loki okalały jej delikatną i rumianą twarz, a szpilki eksponowały jej długie nogi. I pomimo tego, że było jej znacznie mniej niż kiedyś, nadal była dla mnie piękna.
          Nawet nie chciałbym myśleć, co by się stało, gdybym po nią nie przyjechał.
          I wtedy obiecałem sobie, że już nigdy nie będzie imprezować beze mnie.
          - A ty to kto? - zapytał z niemałą odrazą facet stojący za ladą, przyglądając mi się spode łba. Miałem wrażenie, że zaraz mógłby się na mnie rzucić i porwać Lin z moich ramion, dlatego poprawiłem na jej uścisk.
          - Nie powinno cię to interesować. - syknąłem głosem przepełnionym jadem. Odwróciłem się na pięcie, mając zamiar opuścić ten burdel i jak najszybciej znaleźć się w moim domu z Lin u boku. Jednak barman znów się odezwał:
          - Czekaj. Weź to. - spojrzałem na wyciągniętą w moją stronę dłoń, trzymającą czarną, niewielką torebkę, które pewnie należała do Caroline. Wyrwałem mu ją i mruknąłem coś na podziękowanie. Ominąłem wszystkie, już nieźle wstawione, pary bezwstydnie ocierające się o siebie na parkiecie. Zanim jednak wyszedłem, kiwnąłem głową Mattowi z wdzięcznością, który dzisiejszego wieczora pełnił rolę DJ-ja.



          Obudził mnie dźwięk informujący o przychodzącym połączeniu. Mruknęłam ospale, czując jak moja głowa pulsuje pod wpływem hałasu i wciąż z zamkniętymi oczami, po omacku, uciszyłam telefon, naciskając czerwoną słuchawkę. Przykrywając się wyżej miękką kołdrą i czując, jak moje zziębłe ciało otula przyjemne ciepło, wtuliłam się w poduszkę. Uśmiechnęłam się lekko, gdy poczułam napływającą w moim ciele przyjemność. Jednakże komórka po chwili znów w bolesny sposób przypomniała o swoim istnieniu.
           - Mogłabyś to wyłączyć? - usłyszałam.
          Gwałtownie otworzyłam oczy, a moje mięśnie automatycznie spięły się na samą barwę jakże charakterystycznego i znajomego mi i mojemu ciału głosu. Tak samo szybko odwróciłam się na drugi bok, przez co ujrzałam zaspanego Ashtona, przecierającego leniwie prawe oko. Zaskoczona, otworzyłam lekko buzię i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
          Nie byłam w swojej sypialni. Śnieżnobiałe poduszki i w tym samym odcieniu bieli prześcieradło pięknie kontrastowały z ciemną kołdrą. Po bokach ustawione były szafki nocne z ciemnego drewna, a nad nimi zawieszone czerwono-złote lampki. Głęboka purpura bocznych ścian idealnie pasowała do ciemnej czekolady, ściany znajdującej się za nami. Na przeciwko, na całej powichrzeni czwartej ściany, zawieszone było wielkie, o dziwo nienagannie wyczyszczone lustro.
          Spojrzałam na swoje odbicie.
          Wyglądałam tragicznie. Byłam zmęczona i nawet makijaż, który w większym stopniu zdołał się utrzymać, niewiele mi pomagał. Jednak dopiero później zorientowałam się, że nie spałam w swoich ubraniach. Miałam na sobie o wiele za duży T-shirt. I właściwie, jak się okazało, ubrana byłam tylko w to. Widocznie Ashton mnie wczoraj rozebrał. Nagle ogarnęło mnie lekkie zdenerwowanie, czy aby na pewno nie doszło w nocy do jakichkolwiek zbliżeń pomiędzy mną, a szatynem. Niezauważalnie włożyłam rękę pod kołdrę i sprawdziłam z szaleńcze szybko bijącym sercem, czy miałam na sobie dolną część bielizny. Odetchnęłam z ulgą, kiedy przekonałam się, że nie zostałam pozbawiona tej części garderoby.
          Odrzuciłam połączenie, nie patrząc nawet kto dzwoni i znów skupiłam swoje spojrzenie na chłopaku, oczekując jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia.
          - Co ja tutaj robię? - zapytałam cicho i oddaliłam się od szatyna tak bardzo, na ile pozwalało mi tylko ogromne łoże, w którym oboje spaliśmy. Ashton spojrzał na mnie i zwilżył koniuszkiem swojego języka wargi, powoli przybliżając się w moją stronę, przez co poczułam się o wiele bardziej niezręcznie, niż przed momentem.
          - Za chwilę ci wszystko wytłumaczę. - powiedział, przeczesując palcami swoje włosy, które były w kompletnym nieładzie. Ostatnim razem, gdy widziałam go w tym stanie, o poranku, zaraz po przebudzeniu, był dzień po naszej wspólnie spędzonej, upojnej, a zarazem pierwszej nocy. Na myśl o tym zarumieniłam się lekko z zawstydzenia i zażenowania. Martinez spojrzał na mnie i uniósł brwi. Jednak po chwili chyba zdołał odgadnąć o czym myślę, bo na jego ustach zagościł lekki uśmiech.
           - Powiedź mi, co robiłaś wczoraj wieczorem? - zapytał i utkwił swoje karmelowe tęczówki w moich ciemnobrązowych. Zmarszczyłam brwi, zdając sobie sprawę, że z wczoraj pamiętam bardzo niewiele. Prócz zakupów z Megan, pójścia na imprezę i... upicia się na niej do nieprzytomności.
          Ze wstydu moje policzki przybrały bladoróżowy kolor. To ja zawsze byłam tą rozważną i ostrożną, a moim wczorajszym popisem zdołałam tylko udowodnić Ashtonowi, że nie potrafię dbać o siebie, swoje bezpieczeństwo i o klasę, której mi najwidoczniej brakuje.
          - Poszłam z Megan do klubu. - mruknęłam cicho i opuściłam spojrzenie, nie mogąc już dłużej znieść jego wzroku. Po tak długiej przerwie muszę przyzwyczaić się do jego oczu, wpatrujących się we mnie.
          - I? To już wszystko? - widać było, że moja odpowiedź jego zaskoczyła. Pokiwałam przecząco głową, po czym naszła mnie niewyobrażanie wielka ochotna na zniknięcie z pola widzenia Martineza.
          - Megan chciała się zabawić. Pojechałyśmy taksówką do klubu, a ona od razu pobiegła na parkiet. Ja zostałam przy barze. Poznałam Jake, on zrobił mi drinka i rozmawialiśmy. Po którejś z rzędu szklance alkoholu, nie zapamiętałam już niczego więcej. - oznajmiłam, wbijając paznokcie w miękką pościel ze zdenerwowania. I prawdę mówiąc, nie wiem gdzie w tym momencie pojawiła się moja odwaga, duma i pewność siebie. Może odeszły razem z moimi bliskimi relacjami z szatynem, i tak jak one nigdy nie zdołają już do mnie powrócić.
          Przez wpół przymknięte powieki zdołałam dostrzec dużą dłoń Ashtona, która zbliżała się do mnie coraz bardziej, w końcu poprzestając na moim policzku. Chciałam bez opamiętania wtulić się w nią i jak kiedyś, upajać się jego aksamitnym dotykiem wprowadzającym mnie w inny, przyjemniejszy stan odrętwienia. I kiedy byłam już o krok od zrealizowania moich marzeń, Martinez uniósł moją głowę, bym zdołała na niego spojrzeć. Przez moment zaciskałam mocno powieki, jednak po chwili ciekawość wygrała. Otworzyłam oczy i rozpłynęłam się w jego pięknym uśmiechu, którego nie potrafiłam nie odwzajemnić. Przez moją głowę przebiegły niepewne tego myśli, czy jestem na jawie, czy w pięknym śnie, z którego, broń Boże, nie budźcie mnie. Mimo wszystko, dyskretnie uszczypnęłam się dla pewności.
          A najpiękniejszy sen okazał się raniącą prawdą.
          - Wczoraj późnym wieczorem zadzwonił do mnie Matt i powiedział, że jesteś w klubie, zupełne pijana, w którym on pracuje. Martwiłem się o ciebie, twoje bezpieczeństwo i pomyślałem, że lepiej będzie, jakbym ciebie stamtąd zabrał. Wsiadłem w samochód i przyjechałem pod wskazany przez niego adres. - powiedział i na chwilę zatrzymał się, głęboko zaczerpując powietrza, przybliżając znów swoje ciało do mojego. - Byłaś tam, wstawiona, a jedyną rzeczą o jakiej wtedy myślałem było zabicie wszystkich, którzy ośmieliliby się ciebie tknąć.
          Bezwiednie zacisnęłam powieki, a całą sobą walczyłam z chęcią zatkania także uszu. Nie zniosłabym tych wszystkich idealnych słówek Martineza, które w dalszym ciągu nie wiedziałam, czy były kolejną jego gierką i sposobem zaciągnięcia mnie do łóżka, czy raczej objawem tęsknoty, jaka zdołała w nim wzrosnąć w ciągu tych ośmiu tygodni milczenia.
          Pomimo tego, podczas tych dwóch miesięcy, nie odezwał się ani razu. Nie znam przyczyny. Być może oboje baliśmy się odezwać. Być może żadne z nas nie chciało usłyszeć, że druga osoba nie chce rozmawiać. A może każde z nas było zbyt dumne i nie chciało wyjść na tego, który desperacko szuka kontaktu. Może po prostu jemu nie zależy? Może. Mija tydzień bez kontaktu, potem miesiąc i nagle przerwa robi się tak długa, że głupio jest chwycić za słuchawkę. Dlatego nie zadzwonił. I dlatego nie zadzwoniłam również ja.
          - A wtedy przywiozłem cię tutaj. - dokończył, tym samym wyrywając mnie z tłoku moich myśli. Otworzyłam oczy, by znów je zamknąć, nie będąc przygotowaną na przenikliwe spojrzenie, jakim w dalszym obdarzał mnie chłopak. Ze względu na moje dobre wychowanie, które zawdzięczam rodzicom, pomyślałam, że grzecznie by było mu okazać swoją wdzięczność.
          - Dziękuje. Wiesz, że nie musiałeś tego robić. - szepnęłam ledwie słyszalnie i otworzyłam oczy. Poczułam także, że jestem mu to winna. W końcu mógł po mnie nie przyjeżdżać i zostawić mnie samą, zdaną jedynie na siebie... no i może jeszcze na kilku podejrzanych typów, którzy kręcili się w klubie obok mnie.
          Jedno wiem na pewno: nigdy więcej żadnych imprez. Teraz wiem, że nic dobrego z tego nie wynika.
          - Musiałem. I bardzo, bardzo chciałem. - powiedział i ponownie, już chyba setny raz tego poranka zmniejszył odległość między nami. Co prawda, mówimy tutaj tylko o paru centymetrach, prawie niezauważalnych, ale ja to widziałam. Każdy jego ruch nie zdołał umknąć mojej uwadze. Wiedziałam, że tym sposobem chciał znów zbliżyć się do mnie, pragnąc mojej bliskości i myślał pewnie, że swoimi słodkimi słówkami, które każda dziewczyna chciałaby w życiu usłyszeć i sposobami na zdobycie mnie, która każda dziewczyna chciałaby doświadczyć, że wreszcie przełamię się i będzie jak dawniej.
           Jak dawniej, czyli będzie mógł mnie pieprzyć bez jakichkolwiek zobowiązań, kiedy ja będę wdychać do niego każdej nocy.
          - Przepraszam. - usłyszałam ciche westchnienie. Pewnie domyślał się o kim myślę i to jeszcze w jaki sposób. Pokręciłam przecząco głową, by odepchnąć od siebie jego fałszywą przykrość i nie pozwolić, aby znów zawładnęła moim sercem.
          - Nie przepraszaj. Przecież wiem, że potem znowu będzie to samo. - wzruszyłam ramionami z udawaną obojętnością, jednak nie wiem dlaczego się tak wysilałam. Miałam wrażenie, że on odczytuje każde uczucie, kryjące się w moich oczach. Prócz tej obojętności na ludzkie uczucia, powinnam jeszcze nauczyć się od niego doskonałego maskowania swoich uczuć pod niewzruszoną maską, jaka widniała na jego twarzy przez większość czasu.
          - Postaram się, żeby nie było. - powiedział i przykrył swoje karmelowe tęczówki powiekami. Starałam się go rozszyfrować. Przecież nie można być aż tak cholernie dobrym aktorem i gdzieś, jakiś niuans, jakikolwiek szczegół w postaci rozbawienia sytuacją, musiał zdradzać jego dwulicowość. Jakiekolwiek niedociągnięcie.
          - Wcześniej też tak mówiłeś. - zauważyłam bystro.
          Lee jeden, Martinez zero.
          Szatyn przeniósł na mnie smutne spojrzenie, gdyby to nie był mój Ash... Nie był Ashton, pomyślałabym, że w tym spojrzeniu kryje się prawdziwie szczery ból. I chyba na moment zrobiło mi się go szkoda, ale potem przypominałam sobie, że on na moje cierpienie pozostawał obojętny.
          Postanowiłam użyć jego broni.
          - Ale dopiero teraz zrozumiałem jak wiele dla mnie znaczysz. - zaczerpnął powietrza. Przez chwilę obserwowałam, jak swoją dłonią głaszcze moje ramię, przemieszcza ją coraz niżej, w końcu zatrzymując się na mojej dłoni. Dostałam dreszczy, które zauważył i które wzbudziły jego uśmiech. Ujął ją ostrożnie i przybliżył do swoich ust, by móc musnąć jej wierzch swoimi pełnymi, rozgrzanymi wargami. Przymknęłam oczy, rozkoszując się chwilą i upewniając się, że tego brakowało mi najbardziej. I pewnie w tym przyjemnym transie trwałabym o wiele dłużej, gdyby nie moja wyobraźnia, która ukazała mi obraz uśmiechającego się zwycięsko w tej chwili Ashtona i drwiącego ze mnie i mojej naiwności. Szybko otworzyłam oczy.
           - Mógłbyś przestać? - zapytałam retorycznie i wyrwałam rękę z jego uścisku, klęcząc teraz na łóżku na kolanach i otrzymując w zamian zdezorientowane spojrzenie szatyna. - Po prostu przestań. Czy tak trudno jest ci zauważyć, że swoim niedojrzałym zachowaniem mnie ranisz? Myślisz, że nie wiem co tak naprawdę najbardziej się dla ciebie liczy? Możesz oszczędzić swoje siły i starania, bo tym razem nie dam się tobie wykorzystać. I sądzę, że lepiej będzie, kiedy zapomnimy o sobie, a ty zastąpisz moje miejsce jakąś bezwartościową, łatwą i pozbawioną własnych zasad moralnych laską, która będzie ciebie warta i którą będziesz mógł pieprzyć bez opamiętania. - powiedziałam przez zęby, z wyraźną wymalowaną złością na twarzy. Słysząc każde kolejne negatywne i obraźliwe słowo, skierowane w własnym kierunku, Martinez również klęknął na materacu, by być równo wzrostem ze mną. Spojrzał mi głęboko w oczy, chcąc udowodnić tym, że on także wie, iż tak naprawdę oszukuję siebie i pragnę go całą sobą, tęskniąc za nim. Mimo tego, że może miał rację, nie chciałam dać mu tej satysfakcji.
          - Nie wiem dlaczego w dalszym ciągu tak źle o mnie myślisz. - oznajmił, przez co ja posłałam mu stanowcze spojrzenie.
          - Nie wiesz? - zapytałam z kpiną. - Ty chyba wiesz najlepiej. Jesteś chamskim, aroganckim, pierdolonym skurwysynem z przerośniętym ego, który ma gdzieś co czują inni i frajdą dla ciebie jest ranienie innych! - krzyknęłam oskarżycielsko. - Poznanie ciebie było najgorszą rzeczą, jaką mogłam w życiu zrobić! Sama nie wiem, jak mogłam ci ulec. Byłam najwyraźniej głupia i zaślepiona twoją udawaną miłością do mnie. I wiesz co, Ashton? Ja kiedyś się po tym wszystkim pozbieram, ale ty zostaniesz sam, bez żadnej bliskiej ci osoby, a wtedy przypomnisz sobie jak traktowałeś mnie i inne naiwne dziewczyny. Jesteś najgorszą osobą, jaką w życiu poznałam i gdybym miała możliwość cofnięcia czasu, nie dopuściłabym do naszego pierwszego spotkania.
          Emocje zaczęły sterować moim ciałem, sprawiając, że wszystkie swoje myśli wypowiedziałam na głos, nawet nie wiedząc, jak bardzo mogę takim zachowaniem stracić szatyna. Była rozwścieczona na jego fałszywą, udawaną niewiedzę i nie zdołałam nad sobą zapanować. Dopiero para jego niezwykle skrzywdzonych, przygnębionych, rozżalonych i cierpiących tęczówek udowodniła mi na jakim wysokim poziomie znajduje się moja sukowatość. Zawsze miałam cięty język i wydawało mi się, że Ashton o tym wiedział. Poczułam, jak bardzo wypełnia mnie gorycz od środka i natychmiastowo pożałowałam moich słów, chcąc je cofnąć i nie wypowiedzieć nigdy więcej.
          Czułam, że im coraz dłużej będziemy ze sobą w ten sposób rozmawiać, ja będę coraz bliska płaczu.
          Później w domu. Nie teraz. Nie przy nim.
          Ashton przygryzł wargę, a jego oczy dziwnie zabłysły, po czym zostały ukryte przez niego pod powiekami. Długo pozostawał w tej pozycji, aż w końcu zdałam sobie sprawę, co się tak naprawdę dzieje. Asthon płakał. Sam Ashton Martinez, bad boy zmieniający dziewczyny na każdą noc, nie szanujący nikogo i niczego, dbający tylko o własną zgrabną dupę, która nigdy nie mogła zostać niezaspokojona seksualnie, płakał i ja do tego doprowadziłam. Byłam świadkiem jego walki z samym sobą, aby żadna z tych łez nie wydostała się na światło dziennie, pokazując się mi.
          Z każdą kolejną, spędzoną w niekonfrontowanej ciszy, minutą powietrze stawało się coraz gęstsze. Przez niedomknięte okno słychać było odgłosy ptaków, niekiedy przejeżdżających samochodów. Słychać było świat, który budził się do życia, a pośród tego wszystkiego byliśmy my - ja z poczuciem winny i przepraszającym wzrokiem, utkwionym w twarzy chłopaka, i on w dalszym ciągu z przymkniętymi powiekami i zmarszczonym czołem, szukając w sobie odwagi, by spojrzeć na mnie. Wraz z upływającym czasem rosło we mnie bolesne przeświadczenie, że jednak moje zdanie i opinia na jego temat znaczy dla niego bardzo dużo, że przejmuje się tym, co o nim sądzę. Widocznie Ashton nie jest do końca taki, jakim go spostrzegałam.
           - Masz rację. - powiedział, decydując się podnieść na mnie swoje spojrzenie. - Taki właśnie jestem, ale wiesz co? Ten chamski, arogancki, pierdolony skurwysyn z przerośniętym ego się w tobie zakochał i nie ma pojęcia dlaczego, bo nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. - również podniósł głos, brnąc i jeszcze bardziej pogłębiając naszą kłótnie. Uśmiechnęłam się z politowaniem i spojrzałam na niego.
          - Skoro tak, to dlaczego on mnie ciągle rani? - zapytałam i zaśmiałam się bez krzty humoru.
          - Bo to pierdolony skurwysyn, który dopiero uczy się kochać.
          Rozszerzyłam oczy i poczułam, jak moje gardło zaciska się w nieprzyjemny sposób, nie pozwalając mi na wymówienie jakiegokolwiek słowa. Dlatego siedziałam tam, w jego sypialni, wpatrując się w jego oblicze, które z każdą chwilą łagodniało coraz bardziej, jakby samo zaskoczone tym, co wypłynęło z jego ust. Kilka razy chciałam coś odpowiedzieć, zbierałam się w sobie, jednak mój umysł nie pracował prawidłowo i nie mógł znaleźć w moim zasobie słów odpowiedniego, a Ashton nawet starał się nie mrugać, by nie przegapić mojej reakcji na jego słowa, które tak wiele go kosztowały.
          Ostatecznie nie odpowiedziałam. Nie zdążyłam. Do pokoju wbiegła roześmiana Sally, a gdy mnie dostrzegła, uśmiech na jej ustach poszerzył się jeszcze bardziej. Podbiegła do mnie tanecznym krokiem, zarzucając ramionka na szyję i głośno śpiewając moje imię. Starałam się zapomnieć o sytuacji sprzed paru minut i przybierając sztuczny uśmiech, odwzajemniając jej mocny uścisk.
          - Jak fajnie, że przyszłaś! Ashton cały czas o tobie mówił. - pisnęła i wskoczyła na łóżko, pomiędzy mnie, a szatyna. Uśmiechnęłam się do niej, a później swoje spojrzenie przeniosłam na chłopaka, który w tym czasie był bardzo skupiony i zajęty owijaniem wokół swojego palca jednego z długich, ciemnych kosmyków włosów swojej siostry. Nie spojrzał na mnie. A szkoda, chciałam wyczytać w jego oczach czy słowa pięciolatki są prawdą.
          - Przecież obiecałam ci, że niedługo się zobaczymy. - uśmiechnęłam się do dziewczynki i położyłam się obok niej, po prawej stronie, głaszcząc jej główkę. Martinez również się położył, tylko przy lewym boku Sally w dalszym ciągu nic nie mówiąc.
          - Pobawimy się w coś? - zapytała i podniosła się na łokciu z twarzą do mnie.
          - A śniadanie? Nie jesteś głodna? - spytałam i połaskotałam ją w okolicach brzucha, otrzymując w zamian jej dźwięczny, radosny śmiech.
          - Nie! - udało się jej krzyknąć zrozumiale pomiędzy głośnym chichotem.
          Spojrzałam na Ashtona. Leżał w bezruchu, podparty na łokciu i obserwował wszystko z boku, a jego twarz pokrywało zupełnie inne uczucie, które do tej pory u niego nie widziałam. Uwielbienie? Możliwe. Kiedy skupił swój wzrok tylko na mnie, posmutniał. Przygryzłam ze zdenerwowania wargę i uświadomiłam sobie, że zadałam mu cios, od którego za wszelką cenę chciałam bronić siebie samą. Mimo, że on skrzywdził mnie wiele razy, ja nigdy nie chciałam zranić jego. Nasze charaktery znacznie się od siebie różniły i ja, w przeciwieństwie do chłopaka, nie potrafiłam ranić kogoś, nie przejmując się tym.
           Posłałam mu więc lekki uśmiech.
           - Ale może twój brat jest. - powiedziałam, nie odrywając wzroku od chłopaka i przestałam łaskotać pięciolatkę. Dziewczynka przestała się śmiać i otworzyła oczy. Podniosła się, po czym usiadła na kolanach szatyna.
          - Jesteś głodny? - zapytała. Ashton usiadł, oparł się o ścianę i popatrzył na mnie.
          - Jeśli Caroline zrobi nam śniadanie... - mruknął i przeniósł szybko wzrok. Odchrząknął niezręcznie, jakby żałował, że w ogóle się odezwał. Znałam go na tyle, by przekonać się, że powiedział to, co myśli.
          - Ale do tego będę potrzebowała pomocników. Więc koniec leniuchowania i wstajemy! - zaśmiałam się głośno, rozładowując napięcie. Wzięłam poduszkę i rzuciłam ją w kierunku rodzeństwa, tak bardzo do siebie podobnego zarówno z wyglądu oraz także niektórych cech charakteru. Wstałam, poprawiłam koszulkę ściągając ją w dół i kiedy już miałam wychodzić z pomieszczenia, poczułam lekkie uderzenie w tyłek. Spojrzałam w dół, a pod moimi stopami leżała ta sama poduszka, jaką przed sekundą rzuciłam. Odwróciłam się i zobaczyłam rozbawioną Sally i niemniej rozbawionego Ashtona.
          - Dobra, kto to rzucił? - zapytałam podejrzliwie, mrużąc oczy.
          - To on! - krzyknęła przestraszona dziewczynka i wskazała palcem na brata, siedzącego teraz obok niej. Podniosłam poduszkę i zaczęłam do nich powoli podchodzić.
          - Nieprawda! - natychmiast zaprzeczył, ale chyba każdy z nas wiedział, że to kłamstwo. Pięciolatka nie miałaby takiej siły, a co ważniejsze cela.
          - Czyżby? - spytałam, unosząc brew. Stanęłam nad łóżkiem i ze śmiechem zaczęłam okładać poduszką zarówno Sally, jak i Ashtona. A później już tylko Ashtona. Trzeba przyznać, że chłopak umiejętnie się bronił i czasami udało mu się hamować moje uderzenia. Usiadłam na nim okrakiem, by było mi wygodniej i z większą siłą zaczęłam bić miękką poduszką w jego głowę oraz klatkę piersiową. Martinez, nie pozostając mi dłużny, sięgnął po poduszkę, która była za jego głową i zaczął uderzać również mnie, jednak zdawało mi się, że o wiele delikatniej, niż ja jego.
            Sally wyskoczyła z łóżka i wybiegła z pokoju. Spojrzałam na drzwi, w których zniknęła, krzyknęłam za nią, chcąc wiedzieć co się stało, jednak moment mojej nieuwagi wykorzystał Martinez.
           Pchnął mnie, przez co odwrócił nas tak, iż teraz on górował i nachylał się nisko nad moim ciałem. Nasza pozycja ograniczała moje ruchy, przez co on miał nade mną znaczną przewagę, jednak nie wykorzystał jej. Odrzucił swoją poduszkę w bok, poza łóżko i skoncentrował się na mnie.
           Nagle zalała mnie fala gorąca. Świadomość, że Ashton jest tutaj, tak blisko mnie, działała na mnie w niewyjaśniony sposób. Moje ciało zaczęło pod nim drżeć i bałam się, że jest to na tyle widoczne, że szatyn zdoła to zauważyć. Zsunął dużą dłonią wzdłuż mojego uda, po czym wziął kraniec koszulki w dwa palce, ale nie zdjął jej. Uważnie przypatrywał się mi i mojej reakcji na każdą czynność, jaką wykonywał. Swoje ręce podparł po obu stronach mojej głowy, zawisając nade mną. Czułam na skórze jego ciepły, chyba nawet lekko przyśpieszony oddech. Odgarnął ciemny kosmyk moich włosów, opadający na czoło i zostając przy tej części twarzy, poczułam jego dłoń na moim rozgrzanym policzku.
          Pomyślałam, że to jest odpowiednia chwila.
          - Przepraszam, jeśli sprawiłam ci przykrość. - szepnęłam.
          - To nic. Nikt nie jest w stanie zliczyć, ile razy ja sprawiłem ją tobie. - powiedział, głaszcząc mój policzek.
          - Czyli mam rozumieć, że rozejm? - zapytałam, śmiejąc się i spoglądając w oczy chłopaka.
          - Myślę, że tymczasowe zawieszenie broni nam nie zaszkodzi. - mruknął z lekkim uśmiechem, a ja miałam okazję przyglądać się jego tęczówkom, coraz bardziej wypełniających się tańczącymi iskierkami radości. Zaśmiałam się, a w duszy odetchnęłam z ulgą. Dobrze jest widzieć go takiego, a nie pod kierownictwem działania heroiny, marihuany, bądź też innego narkotyku, jaki brał.
          Przez moje zadowolenie, nawet nie zdążyłam zorientować się, że Ashton jest coraz bliżej mnie. Zwilżyłam koniuszkiem języka suche wargi i nie mając odwagi na nic więcej, przypatrywałam się jak chłopak stopniowo zmniejsza odległość między naszymi twarzami. Kiedy nasze usta dzielą zaledwie dwa centymetry Ashton spogląda w moje oczy, doszukując się w nich najprawdopodobniej pozwolenia. I kiedy już miał mnie pocałować, usłyszeliśmy:
          - Zdjęcie! - i cichy dźwięk aparatu.
          Delikatny flesz oświecił nasze połączone ze sobą ciała. W tym samym czasie odwróciliśmy głowy i zobaczyliśmy Sally, która uśmiechała się do ekranu lustrzanki, na której pewnie zapisała się fotografia przedstawiająca mnie i Ashtona w niekomfortowej sytuacji. Szatyn popatrzył na mnie z delikatnym uśmiechem, a na moje policzki wkradł się rumieniec. Zszedł ze mnie i usiadł obok.
          - Ja też chcę zobaczyć. - mruknął i odebrał aparat z rąk dziewczynki. Patrzył na nie przez chwilę z lekkim uśmiechem na ustach, a następnie odwrócił ekran w moją stronę, pokazując mi.
          Zdjęcie w stu procentach oddawało rzeczywistość. Przedstawiało mnie, leżącą pod Ashtonem, lekko zdenerwowaną, a jednocześnie spełnioną i w jakimś stopniu szczęśliwą, i oczywiście Martineza, zadowolonego i chyba trochę radosnego, wpatrującego się w moje usta z czułością. Pokazywało, jak bardzo jesteśmy nawzajem siebie spragnieni i jak nasze stęsknione za sobą ciała ponownie chcą się ze sobą połączyć romantycznym, przepełnionym namiętnością pocałunkiem.
          - Ładne. - stwierdziłam cicho, nie wiedząc czy powinnam mówić coś więcej i czy stać mnie było na coś więcej.
          - Piękne. - poprawił mnie Ashton i wziął lustrzankę, podając ją swojej siostrze. - Jeszcze jedno. - nakazał pięciolatce. Sally posłusznie wzięła aparat, nastawiając go na wykonanie zdjęcia i czekała, aż się ustawimy.
           Ashton przyciągnął mnie bliżej siebie i delikatnie przeniósł wszystkie moje włosy na lewe ramię, spojrzał na mnie przelotnie i przybliżył swoje usta do skóry mojej szyi. Złożył na niej przeciągły, aksamitny pocałunek. Sama nie wiem jak, ale kąciki moich ust automatycznie i wbrew mojej woli podniosły się ku górze, powieki zacisnęły się delikatnie, głowa odchyliła się do tyłu, dając mu większe pole do popisu i zachęcając do dalszych poczynań, a oblicze złagodniało pod wpływem przyjemności. Chłopak muskał moją szyję, zasysając ją w niektórych miejscach i pozostawiając na niej ślady, dowody, że jestem jego. Poczułam, że z każdą kolejną chwilą odpływam coraz bardziej w nieznaną, ale przyjemną krainę, w której chciałam pozostać już do końca.
          I znów dźwięk aparatu.
          Gwałtownie otworzyłam oczy, wybudzając się z błogiego stanu. Już teraz wiedziałam, że wszystkie uczucia, jakie zostały ukazane na zdjęciach, nie będą ani trochę upozorowane i udawane. Mały fotograf, który uwieczniał te chwile, podszedł do nas i z dumą pokazał swoje dzieło. Równocześnie z szatynem spojrzeliśmy na główny wyświetlacz cyfrowej lustrzanki.
          I chyba jeszcze nigdy nie byłam taka czerwona.
          Zdjęcie było niesamowite, jednak ja zwracałam na nim największą uwagę. Wyglądałam, jakbym już nigdy nie chciała przerywać ukazanej sytuacji. Na mojej twarzy ewidentnie widać było zrelaksowanie i ekscytację połączoną z rozkoszą i jeszcze innym, intymnym, niebiańskim odczuciem.
          - To jest moje ulubione. - skomentował Ashton i spojrzał na mnie, wywołując jeszcze większe zawstydzenie na moich policzkach. Dostrzegłam jego szeroki uśmiech i szybko skrępowana opuściłam wzrok, jednak nie pozwolono mi spłonąć z zawstydzenia niezauważona.
          Szatyn podniósł mój podbródek i z uśmiechem zatoczył kciukiem koło na mojej zarumienionej, różowiutkiej skórze.
          - Teraz ty! - krzyknęła Sally i odepchnęła ode mnie swojego brata. Uśmiechnęłam się z ulgą, wiedząc, że dziewczynka jest po mojej stronie. Zepchnęła chłopaka z łóżka, siadając na moje kolana. Ashton, udając urażonego i wzbudzając tym rozbawienie pięciolatki i moje, stanął na przeciwko nas, majstrując przy aparacie. Objęłam szatynkę ramionami, oparłam policzek na jej główce i uśmiechnęłam się szeroko do obiektywu, słysząc charakterystyczny dźwięk przechwytywania obrazu.
          Kiedy limit poz i wszystkich min został wykorzystany, a aparat zdążył się rozładować, zabraliśmy się za przygotowywanie śniadania. A raczej zabrałyśmy, bo Ashton był tylko degustatorem naszych dań, próbował wszystkiego i wyjadał wszystko, dostając czasami od swojej siostry, a czasami ode mnie, ręcznikiem po głowie. Po zjedzonym posiłku i posprzątaniu po nim, ułożyliśmy się w salonie.
           Obserwowałam, jak Ashton kolorował z Sally kolorowanki, od czasu do czasu upominając ją surowo, by nie wyjeżdżała za linię, czym wzbudzał mój śmiech. Obserwowałam, jak dobrze potrafi zajmować się dziećmi i przez chwilę zastanawiałam się jakim byłby ojcem... być może naszego dziecka. Oczami wyobraźni ujrzałam o kilka lat starszego, dojrzałego, w dalszym ciągu przystojnego Ashtona, z gromadką dzieci, wołających do niego "tato", a on z uwielbieniem i z nutką sentymentu spoglądał na swoje pociechy. A potem w jakiś niewyjaśniony sposób w mojej wizji pojawiłam się ja, obejmowana przez mężczyznę i otoczona przez maluchy,z taką samą miłością spoglądająca na dzieci, jak on.
          - Zobacz, Caroli! Skończyłam! - usłyszałam krzyk pięciolatki, sprowadzający mnie do rzeczywistości. Przeniosłam nieobecny dotąd wzrok z dywanu na dziewczynkę i jej rysunek.
          - Bardzo, bardzo ładnie. - pochwaliłam ją, całując w główkę i przyglądając się motylowi, mającemu na skrzydłach chyba wszystkie istniejące odcienie różu. Zaśmiałam się cichutko.
          - Słyszałeś? Caroli się podoba! - docięła Martinezowi Sally i wytknęła język w jego stronę.
          - Ale mój spodoba się jej bardziej! - odpowiedział Ashton, przybierając dziecinny ton głosu i również wytykając język. Wstał z kolan i wyprostował się dumie, pozując mi zieloną małą żabkę z kwiatkiem wpiętym za niewidoczne ucho.
          - Jeszcze zobaczymy. - odpowiedziała dziewczynka i odwróciła się w moją stronę. - Jak myślisz, Caroli? Ładniejszy mój motylek, czy jego ropucha? - zapytała, dając nacisk na słowo "ropucha", udając wstręt i politowanie. Zachichotałam, wyjęłam z rąk chłopaka kartkę, przyglądając się jej uważnie i udając zastanowienie.
           - Bardziej podoba mi się... - przeciągnęłam, budując napięcie między rodzeństwem. Każde z nich czekało z niecierpliwością na ostateczny werdykt, wiercąc się niespokojnie na swoich miejscach, czemu chęć wybuchnięcia śmiechem we mnie rosła. - Motylek. - oznajmiłam.
          Pięciolatka zatryumfowała i zaczęła radośnie skakać po kanapie. Jak obiecałam, w ramach zwycięstwa, wygraną był truskawkowy lizak, który miałam w torebce i który Sally niecierpliwie odpakowała i wetknęła sobie do buzi. Podeszłam rozbawiona do urażonego Ashtona, który opłakiwał swoją przegraną. Starał się mnie nie zauważać, udając, że się na mnie obraził, ale uniemożliwiłam mu to, gdy zarzuciłam ramiona na jego szyję i zbliżyłam się na tyle, na ile pozwalała mi na to obecność dziecka w pobliżu.
          - Nagrodę pocieszenia też mam. - mruknęłam i w prowokujący sposób oblizałam dolną wargę, zwracając na siebie uwagę szatyna. Uniósł brew i uśmiechnął się łobuzersko.
          - W takim razie opłacało się przegrać. - powiedział gardłowo, powodując mój uśmiech.
          Poważniejąc nieco, zadarłam delikatnie głowę do góry. Bez obcasów byłam o wiele niższa i musiałam stanąć na palcach, by dosięgnąć jego ust. Szatyn pochylił się i oparł nasze czoła o siebie nawzajem.
          Mój oddech przyśpieszył. Z każdym pokonanym przez nas milimetrem, czułam szybsze bicie serca. Ashton czuł je tak samo, jak ja czułam jego puls, z lekka przyśpieszony i nierównomierny. Jego ręce przeniosły się z mojej tali na biodra, zaciskając na nich palce, może trochę za mocno, ale w tym momencie niezbyt mi to przeszkadzało. Wplątałam palce w jego włosy i z chwilą, kiedy nasze usta dotknęły się po raz pierwszy od tak długiego czasu, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
          Podskoczyłam lekko.
          - Nie... - przeciągnął chłopak i starał się na nowo odtworzyć sytuację i ponowić czynność, w jakiej brutalnie mam przeszkodzono.
          Odsunęłam się od Ashtona, pokazując, że nic się nie stało i powinien otworzyć drzwi. Ja z westchnieniem żalu, podeszłam i usiadłam na sofie, obok delektującej się lizakiem Sally, a chłopak z warknięciem irytacji, opuścił salon i wyraźnie wkurzony, wszedł do przedpokoju.
          - Dobry? - zapytałam z uśmiechem dziewczynki, wskazując na lizak i otrzymując w odpowiedzi gwałtowne potrząsanie głową. Zaśmiałam się.
          Jednak po chwili wcale nie było mi do śmiechu.
          Do salonu wrócił Ashton, tym razem nie sam, a z osobą, której nigdy bym się tutaj nie spodziewała.
          David.



Heyy babies ♥ Jakie wrażenie po siedemnastce? Nie wiem dlaczego, ale ten rozdział, w przeciwieństwie do poprzedniego, nie pisał mi się łatwo. Nawet nie wyobrażacie sobie mojej miny, kiedy go skończyłam (czyli 10 minut temu). Przepraszam, że pod względem przerw między rozdziałami nic się nie zmieniło, nawet jest jeszcze gorzej, ale wiecie, jak to jest. Maj, taki ładny miesiąc, a szkoła zawala go różnymi poprawkami, zaliczeniami itd... Tylko wyczekiwać wakacji, a wtedy obiecuję, że rozdziały będą minimum raz w tygodniu ♥ No i w końcu powrót Davida. Stęskniliście się za nim tak samo, jak ja? ♥ Czy Wam również podoba się nowy tattoo Justina "LL'' - Low Lift? ^o^ Mnie bardzo. Nie zabierając Wam już więcej czasu: do następnego, czekam na Wasze komentarze z opinią, powodzenia na poprawkach i zapraszam na ask: http://ask.fm/PrincessOfLovers. xxo

8 komentarzy:

  1. O boże ten rozdział jest taki słodki :) David? Coś czuję, że będzie o nią walczył przez co Justin będzie miał z pewnością nie jeden problem. Rozumiem, że rozdziały nie pokazują regularnie bo maj to faktycznie aktywny pod każdym względem miesiąc. Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Daj mi się nacieszyc Lin i Ashtonem. ♥
    A co do Davida..nie lubie go, bo pewnie coś im spieprzy.
    Rozdział jak zwykle idealny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, już myślałam, że się nie doczekam <3 Lin i Ashton są mega słodcy:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział i naprawdę świetne piszesz

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny niesmowity wspanily ♥♥♥♥♥
    Lin i Ashton ♡
    Kocham tego bloga <3
    Czekam na next :*:*:*

    Mam pytanko :D Czy jest jakis sposob zeby sie z toba skontaktowac poza askiem? Chodzi mi tt :D ♡
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TT niestety nie mam, ale jest jeszcze gg i poczta ♥

      Usuń
  6. Hey, zapraszam na nowy post (zupełnie inny niż dotychczas). Czeka na Ciebie mój mały eksperyment, zachęcam do komentowania ;)

    http://somethingdiffernet-imagine.blogspot.com/2015/06/5-dowodow-na-to-ze-sesja-przydaje-sie.html

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za komentarz! To wiele dla mnie znaczy ♥