2.05.2015

16. ~ Parę lat życia za jedną chwilę z tobą

"Czy upijałaś się, by zapomnieć o bólu? 
Chciałbym dać Ci wszystko, na co zasługiwałaś 
Bo nigdy nic Cię nie zastąpi 
Nic nie sprawi, że będę czuł się tak jak przy Tobie 
Wiesz, że nie ma tutaj nikogo, do kogo mógłbym się zwrócić 
I wiem, że nie znajdziemy miłości, aż tak prawdziwej"




          Całym sobą pragnąłem, aby wszystko w moim świecie zatrzymało się na właściwej pozycji. Chciałem być w pełni gotowy na to, aby poukładać sobie i doprowadzić do porządku moje zrujnowane już życie. Również moje emocje mogłyby w końcu ustabilizować się, abym mógł rozpocząć wszystko od nowa przy boku szatynki, która była w stanie poświęcić dla mnie własne szczęście, dobro, a nawet zdrowie. Nikt z bliskich mi osób, których nie miałem zbyt wiele, nie potrafił tak naprawdę zrozumieć mojego bólu, ponieważ nikt nie wiedział, że całą winą obarczałem jedynie siebie. A było to w pełni zasłużone. Każda z pojedynczych ran zadanych samej sobie przez dziewczynę były jak sztylety wbijane w moje serce. Widok cięć pozostawionych na jej gładkiej skórze sprawiał, że miałem ochotę zrobić sobie tyle samo, z tą jednak różnicą, że na tyle skutecznej, aby taka cudowna dziewczyna, jak Caroline, nie musiała więcej mnie oglądać.
          Przez nadmiar emocji, które z całych sił, jakie mi jeszcze pozostały, starałem się stłumić w środku, całą noc nie mogłem zasnąć, myśląc wyłącznie o niej. Bez celu jeździłem po ulicach Nowego Jorku, przypominając sobie wszystkie chwile, jakie tutaj z nią spędziłem, a każda kolejna godzina utwierdzała mnie w przekonaniu, że byłem na szczycie i spadłem na samo dno, a najgorsze jest to, że bezmyślnie pociągnąłem szatynkę za sobą. Miałem przy sobie najpiękniejszą, najlepszą, najbardziej wartościową i najbardziej wyjątkową dziewczynę, ale oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym tego nie spierdolił. Między innymi przez to, że ona znalazła sobie innego. Przysięgam, że nie mogę żyć z myślą, iż ktoś inny ma moją ukochaną, że dla kogoś innego uśmiecha się, jest z kimś innym szczęśliwa, że całuje go z miłością, że to jego kocha.
          Oparłem głowę o kierownicę i chociaż obiecałem sobie, że nie już uronię ani jednej łzy więcej z powodu własnej głupoty, było mi zwyczajnie zbyt ciężko tłumić silne uczucia w środku.
          Myślałam, że jestem niezastąpiona. Teraz wiem, że nikt nie jest niezastąpiony, nawet ty.
          W mojej głowie wciąż odbijały się echem słowa szatynki, które znaczyły dla mnie o wiele więcej, niż wszystko inne. Pierwszy raz poczułem, co to znaczy mieć złamane serce i obiecałem sobie, że już nigdy tego nikomu nie zrobię. Zacisnąłem mocno powieki, spod których desperacko chciały się wydostać łzy bezsilności. Caroline to pierwsza dziewczyna, jaka kiedykolwiek doprowadziła mnie do płaczu, nie mówiąc już o innych, intensywniejszych uczuciach, jakie we mnie wzbudzała.
          Wyszedłem ze sportowego samochodu przed budynek, trzaskając wściekle drzwiami, jakby to w jakiś sposób mogło mi pomóc, i nabrałem w płuca świeżego powietrza, łudząc się, że podmuchy chłodnego, nocnego wiatru otrzeźwią mnie na tyle, by w końcu znów zacząć myśleć racjonalnie. Mimo wielokrotnych prób, nie potrafiłem uspokoić dłoni, które wciąż drżały, i to wcale nie z zimna. Nie potrafiłem uspokoić również serca, które w zdwojonym tempie uderzało o ściany klatki piersiowej. Nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego przy niej stawałem się całkiem innym, lepszym człowiekiem.
          Wyjąłem z kieszeni czarnych dresów telefon. Włączając wyświetlacz urządzenie zażądało ode mnie hasła. Nie musiałem zbytnio się wysilać, aby je przypomnieć. Wpisałem pośpiesznie datę, która zmieniła moje życie, pokolorowała je i rozweseliła - datę pierwszego spotkania mojego i Lin. Kliknąłem na ikonkę wiadomości i zacząłem czytać nasze rozmowy. Wszystkie, jakie zdołaliśmy do siebie wysłać przez ponad dwa lata, nie zważając na zimne powietrze i niską temperaturę, chociaż była już wiosna. Wszystkie wspomnienia wróciły i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że wciąż mi jej brakuje.
          Nie mogąc dłużej znieść tęsknoty i ogromnego poczucia winy, zablokowałem komórkę.
          Troska o moje młodsze rodzeństwo, nakazała mi wrócić do domu sprawdzić, czy Sally jest bezpieczna, czy wiąż śpi i czy nie przestraszyła się mojej nieobecności. Kiedy w końcu wszedłem do mieszkania, zastawiając w nim ciemność, jaką pozostawiłem po sobie, bezszelestnie wszedłem po schodach na górę, kierując się prosto do drzwi tymczasowego pokoju pięciolatki, a później, kiedy upewniłem się, że wszystko z dziewczynką w porządku i że ona nadal jest pogrążona w krainie beztroskich, dziecięcych snów, wyszedłem z pomieszczenia, w którym spała Sally i uchyliłem drzwi mojej sypialni. Ogromne łoże, które znajdowało się w centrum pokoju i było wręcz przeznaczone dla małżeństw, przypomniało mi o wielkim pragnieniu, w jakim to Lee dzieli je ze mną. Z cichym westchnieniem na ustach, odchyliłem skrawek lekkiej kołdry i położyłem się, uświadamiając sobie, że lewa część łóżka, która w tej chwili była pusta, mogłaby należeć jedynie do dziewczyny, która okaleczała się przeze mnie, i której naprawdę na mnie zależało.
          Pod wpływem nagłego impulsu, ponownie sięgnąłem po telefon i zacząłem pisać esemesa, zaadresowanego do niej:
Do Lin :
Właśnie wszedłem do łóżka i stwierdziłem, że czegoś mi brakuje. Brakuje mi tutaj Ciebie. Brakuje mi Ciebie w moim życiu, u mojego boku. Wiem, że zraniłem Cię wiele razy i wiem, że przeze mnie niejednej nocy płakałaś, za co siebie okropnie nienawidzę, uwierz mi. Nawet nie wiesz ile razy już odwracałem głowę na ulicy tylko po to by się przekonać, że to nie Ty. Tęsknię za Tobą. W każdej sekundzie mojego monotonnego życia. Bo tylko Ty potrafiłaś je ubarwić. Potrafiłaś sprawić, że czuję się spełniony. Wiem, że myślisz, że jestem stronniczy, ale to nieprawda. Nie mam innej. Tylko Ty się dla mnie liczysz. Skarbie, wiem, że żadnymi słowami nie będę w stanie przeprosić Cię za wszystkie krzywdy i wszystkie Twoje łzy, prócz dwóch: kocham Cię. Zawsze Cię kochałem, jednak dopiero kilka tygodni temu sobie to uświadomiłem. Wiem, że jest za późno. Straciłem Cię w najbardziej bolesny sposób, jaki mógłby być możliwy. Wiem, że nie czujesz już tego, co wcześniej. I wiem, że ktoś zajął już moje miejsce. Chyba już też wiem, jak się czułaś, kiedy dowiedziałaś się, że sypiam z innymi dziewczynami. Gdybym tylko wiedział, jak to boli, przysięgam, że nigdy w życiu nie naraziłbym na to nikogo, a zwłaszcza Ciebie. Nie zasługujesz na to. Zawsze byłaś za dobra, w szczególności dla mnie. Nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłaś. Nigdy nie zapomnę Ciebie. Życzę Wam obu, razem, szczęścia i mam nadzieję, że on sprawi, że będziesz szczęśliwa. Mimo tego, że nigdy Ci tego nie okazywałem, zawsze zależało mi przede wszystkim na Twoim uśmiechu. Jeszcze raz: kocham Cię, Lin Lee. I już do końca życia Twoje imię będzie zapisane w moim sercu.

          Jeszcze raz spojrzałem na treść esemesa, który pisałem ponad godzinę, starając się jak najlepiej opisać moje uczucia, a pomimo to nadal nie miałem wystarczająco odwagi, żeby kliknąć na napis "wyślij". 
          Teraz, gdy nie było już jej nie ma obok, nie byłem tego pojąć. Nadal czuję ją w powietrzu i mam wrażenie, że dotyka mojego ramienia, uśmiecha się słodko i szepcze coś do mojego ucha. Czuję jej piękne perfumy. Zapachy mieszają się ze sobą, ale ten jej odróżniłbym od miliona innych. Każdego dnia, każdej godziny, minuty i sekundy widzę jej nieskazitelną twarz i moje palce, wplatające się w jej gęste, pachnące włosy. Jako jedyna, zapierała mi dech w piersiach i tylko przy niej mogłem zapomnieć o wszystkich problemach. Zawsze cieszyłem się, gdy była blisko, ale dopiero teraz potrafiłem to docenić. Dopiero, gdy moja miłość, moje życie, moja mała, moja przyszła pani Martinez zostawiła mnie, a ja w dalszym ciągu nie mogę się z tym pogodzić.
          Może właśnie powinienem był to skończyć i kupić ten pierścionek. Zaniedbywałem nasz "związek" i teraz chyba będę musiał za to zapłacić.
          Zrobiłbym wszystko, żebym tylko mógł cofnąć czas i na niektórych skrzyżowaniach poszedłbym inną drogą. Drogą, która prowadziłaby do mojej przyszłości z nią u boku. Jednak ona jest szczęśliwa. Szczęśliwa z nim i powinienem w końcu to uszanować. Przecież tego najbardziej chciałem, tak? Żeby była szczęśliwa, niezależnie z kim i gdzie. Jej uśmiech powinien zawsze być widoczny, bo jest najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek u kogokolwiek widziałem.
          Nagle do pokoju wbiegła Sally, wskoczyła na łóżko, obok mnie i z całej siły skupionej w chudziutkich ramionkach, objęła mnie. Myśli, krążące tylko wokół Caroline, nie pozwalały skupić mi się na słowach siostry.
          Sam nie wiedziałem, co jest gorsze. To jak bardzo za nią tęsknię, czy świadomość, że ona nie tęskni wcale. Kiedyś schlebiało mi to, jak działałem na szatynkę. Na początku traktowałem ją, jak każdą inną dziewczynę - jak wyzwanie, które ja muszę zaliczyć. Szczeniackie zakłady z kolegami, który z nas prześpi się z większością ilością panienek, ocenianie je w skali od jeden do dziesięciu, a pod koniec tygodnia sumowanie wyników i nagroda dla wygranego w postaci zafundowania całej nocy w jednym z klubów. Jednak, jak się okazało, Lin w ani jednej części nie należała do łatwych. W sumie, można byłoby powiedzieć, że imponowała mi swoją niedostępnością. Musiałem niemało się natrudzić, by ją do siebie przekonać, a później zdobyć jej zaufanie, co zajęło bardzo dużo czasu. Sądzę, że wtedy powoli zacząłem się do niej przyzwyczajać i rozumieć, że ona ma w sobie coś innego. Coś, co wyróżniało ją spośród tysięcy dziewczyn. Była jedną na milion. Jedyną i chyba właśnie wtedy zacząłem nieświadomie się w niej zakochiwać...
          - Ashton, słuchasz mnie w ogóle? - jak przez mgłę usłyszałem pytanie zirytowanej Sally, która pociągnęła mnie za rękaw bluzy.
          - Tak, tak. Oczywiście, że cię słucham. - oznajmiłem i przetarłem lekko spocone dłonie o moje spodnie ze zdenerwowania. - A co mówiłaś? - zapytałem.
          - Mówiłam, że jak zaraz nie wstaniemy, to spóźnię się do przedszkola! Znowu bujasz w obłokach i niech zgadnę... - udawała, że się zastanawia. - Myślisz o Caroline?
           Caroline. Jestem pewien, że to imię już do końca życia będzie kojarzyć mi się z jedną dziewczyną. Za każdym razem, kiedy je słyszę wypowiadane na głos, mam ochotę oddać parę lat mego życia za jedna chwile z pewną szatynką, która je nosi. I wracam do tego za każdym razem, kiedy zostaje sam. Tęsknię, marząc, że w końcu podniesie słuchawkę.
          - Sally, chyba naprawdę się zaraz spóźnimy. - mruknąłem, chcąc szybo zmienić temat. Odchyliłem kołdrę i wstałem z łóżka. Niestety, moja bezsenność i zmęczenie po całej nocy ciężkiej wali serca i rozumu, dała o sobie znać. Moje powieki mimowolnie opadały domagając się jakiejkolwiek dawki regeneracyjnego snu. Skronie także zaczęły mi pulsować, a ja użyłem całej siły woli, by zignorować ten fakt.
          - Nie powinieneś się teraz niczego spodziewać. Po prostu czekaj i zobacz, co się stanie. - powiedziała  pięciolatka i również wstała, wyciągając w moją stronę swoje rączki. Kiedy tylko wziąłem dziewczynkę na ręce, ona objęła moją szyję. Bez zastanowienia odwzajemniłem ten gest. Najzwyczajniej w świecie tego potrzebowałem - zapewnienia, że ktoś się mną przejmuje.
          - To nie jest takie proste. - szepnąłem, czując, że dalsze drążenie tego tematu może się dla mnie źle skończyć. Byłem coraz bliski wybuchnięcia płaczu, a przy dziecku nie mogłem sobie na to pozwolić.
          - Jak to nie? Jeśli tak bardzo za nią tęsknisz, to idź do niej i jej to powiedź. - oznajmiła Sally, jakby to byłoby najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
          - Nie mogę. - odpowiedziałem krótko, kierując się z szatynką na ramionach w dół schodów.
          Lin mi kiedyś powiedziała, że prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy zależy ci na szczęściu drugiego człowieka bardziej niż na własnym, bez względu na to, przed jak bolesnymi wyborami stajesz. Między innymi, dzięki temu zdaniu, już wiele tygodni temu, zdałem sobie sprawę, że Lee znaczy dla mnie więcej, niż ktokolwiek inny. Jej zdanie obchodziło mnie bardziej, niż kogokolwiek innego. Ona uczyła mnie dostrzegać piękno w szarości dnia codziennego. Przy niej byłem w stanie stać się lepszym człowiekiem, a nikomu innemu się to nie udawało. Działała na mnie kojąco i uspokajająco. Dalej tak jest, a świadomość tego, że tyle razy ją skrzywdziłem przez moją głupotę, szczeniackie zachowanie i nieodpowiedzialność, świadomość, że pomimo tego ile razy uratowała mnie przed wieloletnią odsiadką, ja dalej mam przed nią tajemnice.
           Nie wie o mnie wszystkiego. Nie powiedziałem jej, bo zwyczajnie bałem się, że ją stracę. Przestraszy się mnie, nie zniesie faktu, że tyle czasu ukrywałem to przed nią, zerwie ze mną wszelkie kontakty, a tego bym nie wytrzymał. W końcu w każdej chwili jej cierpliwość i wyrozumiałość mogła się już skończyć, chociaż mam wrażenie, że mój limit i tak został już w pełni wykorzystany.
          - Dlaczego?
          - Bo ona ma już kogoś. - wyjaśniłem.
          I przed moimi oczami stanął David, który ostatnio cały czas się przy niej kręcił. Przypomniały mi się nasze wszystkie kłótnie, nasze bójki. Jednak mimo wszystko, gdybym miał wybierać i nie mógłbym jej zatrzymać przy sobie, wybrałbym właśnie Davida. Przynajmniej, mam pewność, że przy nim potrafi być szczęśliwa, że on nigdy jej nie skrzywdzi i będzie ją traktować należycie, o wiele lepiej ode mnie.
          - To niefajnie. - mruknęła cichutko i poprawiła uścisk na mojej szyi.
          Podjęła już decyzję. Lin chce ruszyć dalej beze mnie, bo byłem dla niej nieodpowiedni.
          - No. Niefajnie. - szepnąłem i przymknąłem powieki.
          Tak naprawdę, miałem szczerą nadzieję, że uda mi się je przymknąć na otaczającą mnie rzeczywistość. Jednak nawet to nic nie dało. Mając ciemność przed oczami, podświadomość dalej udowadniała mi, że nie jestem jej wart. I nie byłem, ale mimo wszystko chciałem być z nią, bo tylko Lee mnie rozumiała i nigdy nie potępiła. Była przy mnie, gdy zginęli moi rodzice, była przy mnie, gdy groziło mi więzienie, była przy mnie, kiedy rozwalałem sobie życie i spoliczkowała, przywołując mój rozum i chcąc dla mnie jak najlepiej, była przy mnie. Zawsze przy mnie była i wspierała tak, jak kiedyś obiecała.

          - Ashton? - szepnęła dziewczyna i podniosła głowę z mojej klatki piersiowej, żeby móc na mnie spojrzeć.
          - Tak, skarbie? - wplątałem palce w jej miękkie włosy.
          Zadziwiające, że po całym, aktywnie spędzonym dniu ona nadal pachniała niesamowicie i wręcz urzekała i kusiła swoim zapachem. Zsunąłem nosem po całej długości jej szyi, zaciągając się kwiatową wonią, najpiękniejszym zapachem na świecie, oraz od czasu do czasu muskając delikatnie wargami jej rozgrzaną skórę.
          - Obiecasz mi coś? - zapytała.
          - Zależy co. - wyjaśniłem i uśmiechnąłem się do niej lekko. 
          Szatynka spuściła wzrok. Zawsze unikała mojego spojrzenia, kiedy się denerwowała i obawiała się mojej reakcji.
          - Będziesz przy mnie? Mimo wszystko, i nigdy o mnie nie zapomnisz?
          Widząc, że Caroline potrzebuje bliskości i mojego zapewnienia, podniosłem się na łokciach, by lepiej dostrzec jej śliczne tęczówki, które pięknie mieniły się w blasku księżyca.
          - Co to za pytanie? Oczywiście, że zawsze będę przy tobie, bez względu na to, co miałoby się stać. Nigdy cię nie opuszczę i będę o tobie pamiętał. Nawet na łożu śmierci, w chwili której będę dziękował Bogu, że postawił cię na drodze mojego życia, a dni z tobą, były najcenniejsze i najpiękniejsze. Jesteś dla mnie najważniejsza. - wyszeptałem i obserwowałem, jak na jej ustach pojawia się delikatny uśmiech, a w jej oczach zalśniła łza, jak przypuszczam, wzruszenia.
          - Ja też zawsze będę przy tobie. Nie wytrzymałabym bez ciebie. - oznajmiła, kiedy pocałowałem ją w oba kąciki ust, po czym wróciliśmy do oglądania gwiazd na dachu opuszczonego wieżowca, ciesząc się chwilą, która utkwi nam w pamięci do ostatniego oddechu.

          Myślałem, że sobie przywalę. Nie dotrzymałem obietnicy, jaką złożyłem mojej księżniczce. Nigdy jej nie zapomnę, to wiem na pewno, ale czy zawsze przy niej byłem? Czy zawsze mogła na mnie liczyć?
          - Czasami potrzebna jest krótka przerwa, żeby móc sobie uświadomić, że kocha się tą drugą osobę najbardziej na świecie i że bez niej nie jesteśmy w stanie być szczęśliwi i cieszyć się życiem. - powiedziała Sally, gdy sadzałem ją na jedno z obrotowych krzeseł w kuchni, obitych jasną skórą.
          - A co jeśli już to sobie uświadomiłem? - zapytałem, wiedząc, że na takie pytania z ust pięciolatki nie usłyszę odpowiedzi.
          - Powinieneś ją przeprosić za wszystko, co złe. Powinieneś ją mocno ją do siebie przytulić i obiecać, że "kiedyś" nigdy się to nie powtórzy, że przyszłość będzie lepsza. Ona na to zasługuje, bo uwierz, że kocha cię swoim złamanym sercem bardziej niż niejedna, która kiedykolwiek cię kochała. Przejrzyj, głupku, na oczy i zobacz, że znalazłeś diament wśród tandety, który zrobi wiele dla tej miłości. Przeproś ją, przeproś za łzy, przeproś za ból w klatce piersiowej, ból duszy i te noce, które płynęły na zapominaniu twojego uśmiechu i gestów. Przeproś za swoje istnienie, które zadaje jej tyle cierpienia. Pokaż, że ją szanujesz, że doceniasz i że bez niej cię nie ma. Ona na to zasługuje.
          Spojrzałem ze zdziwieniem na Sally. Czasami mam wrażenie, że ona nie ma pięciu lat, tylko ja zatrzymałem się na tym etapie jej życia, i że zawsze będzie już moją małą, kochaną siostrzyczką. Jedno było pewne: dojrzałości po mnie nie odziedziczyła.
          - Nigdy nie sądziłem, że byłbym w stanie nauczyć się czegoś od mojej czternaście lat młodszej siostrzyczki. Mądra dziewczynka. Skąd to wszystko wiesz? - zapytałem i zabrałem się za przyrządzanie nam obu pożywnego śniadania.
          - Z doświadczenia. Też miałam kiedyś chłopaka. - powiedziała bez większych emocji na twarzy. O mało nie zakrztusiłem się kawą i nie rozlałem gorącego napoju, który w dalszym ciągu trzymałem w dłoni. Pięciolatka jest bardziej doświadczona w miłości niż ja.
          - Kogo miałaś? - zapytałem, ledwie powstrzymując się od śmiechu i na wszelki wypadek odkładając kubek z kawą na kuchenny blat.
          - Chłopaka. Razem się bawiliśmy i chodziliśmy na obiady. Ale zerwaliśmy. - oznajmiła i machnęła lekceważąco ręką, nie przywiązując do tego faktu istotnej wagi.
          - I wróciliście do siebie? - znów zadałem pytanie, czując, że już dłużej nie wytrzymam.
          - Nie. Uznałam, że to nie był ten jedyny. - powiedziała obojętnie, a ja wybuchnąłem śmiechem.



           Chcę zostać skrzywdzona. Fizycznie, oczywiście, bo kolejnego załamania nerwowego nie wytrzymam. Wypadek samochodowy, upadek ze schodów, cokolwiek. Chcę uzyskać rany przez które wyląduje w szpitalu, żeby sprawdzić, czy ktoś przyjdzie, aby upewnić się, że ze mną w porządku. I będę udawać, że śpię lub umieram, tak w przypadku gdy ktoś rzeczywiście przyszedł. Siadali na brzegu łóżka, płacząc, i mówić mi wszystko. Chcę usłyszeć wszystko, co kiedykolwiek myśleli o mnie, jak się naprawdę czują. Chcę tylko poznać prawdę. Chcę wiedzieć, kto naprawdę się o mnie troszczy.
          A mówiąc "ktoś", mam na myśli Ashtona.
          Wczoraj, w drodze powrotnej przeklinałam, ile mogłam, ale i to nie dało spodziewanych rezultatów. Walenie w kierownicę też nic nie dało, trąbienie na Bogu winnych ludzi również. Stwierdziłam, że największym moim problemem jest to, że nie zakończyłam tego tak, jak powinnam lub raczej, że w ogóle nie powinnam była tego zaczynać. Mimo to, nie bez powodu znalazłam się wtedy na tej plaży, co Ashton. Może Bóg ma jakiś interes w moim cierpieniu. Może chce uodpornić mnie na krzywdy, jakie spotkają mnie jeszcze w przyszłości. Może kiedyś będzie chciał mi udowodnić, że to co przeżywałam teraz, było błahostką w porównaniu do problemów, które czekają mnie za parę lat. Może chce, abym doceniła kiedyś to, że ktoś się we mnie naprawdę zakochał. Może chce udowodnić mi, że miłość wcale nie jest taka fajna i spełniona, jak się wszystkim wydaje, i jak jest to w tych wszystkich romantycznych książkach. Ale jeśli chce wzbudzić we mnie wstręt do miłości, to muszę przyznać, że udało mu się. Wygrał. Jest mistrzem.
          - Panno Lee, czy pani w ogóle orientuje się gdzie jesteśmy? - zapytała podekscytowana Megan.
          Podniosłam obojętny wzrok znad moich butów i przeniosłam go na witrynę mojego ulubionego sklepu, przy którym nie cieszyłam się tak bardzo, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Plastikowe manekiny o pięknych, kobiecych kształtach ubrane były w najmodniejsze ubrania tego sezonu, łudząc każdą przechodzącą kobietę, że niezależnie od wieku i sylwetki, będą w nich wyglądać równie świetnie, jak one.
          W odpowiedzi na entuzjastyczne pytanie Reiter, mruknęłam przeciągle. Ona, nie pozostawiając mi wyboru i chwili do namysłu, pociągnęła mnie za rękę do wejścia sklepu. Po paru sekundach stałyśmy już na środku sklepu, przepełnionego dziewczynami, mniej - więcej w naszym wieku oraz chłopakami, siedzącymi jeden na drugim, nie mieszcząc się na małej ławeczce, czekając, aż zakupy ich partnerek wreszcie dobiegną końca.
          - Dzisiaj wypuścili nową kolekcję! - pisnęła Megan i zanurzyła się pomiędzy wieszaki, obserwując dokładnie każdą z rzeczy. Ja natomiast, w przeciwieństwie do niej, nie miałam humoru na zakupy. W dalszym ciągu żyłam ubiegłą nocą i chociaż bardzo chciałam i naprawdę próbowałam, nie mogłam zapomnieć. Ashton, jest osobą, która zapisze się w mojej pamięci na zawsze, tak samo jak moja mama, tato, Katie, reszta rodziny, czy też Megan. Jest typem osoby, której się nie zapomina, ale pamięta, niekoniecznie w pozytywny sposób.
          W spokoju i ociężale oglądałam, jak przejęta przyjaciółka przekłada ubrania, a niektóre z nich, zakłada sobie na wyciągnięte ramie, pewnie w celu udania się z nimi do przymierzalni. Zmuszona wzrokiem Reiter, z ciężkim westchnieniem, które opuściło moje usta, zaczęłam powoli rozglądać się za częściami garderoby, które mogłyby mi się spodobać, a może nawet poprawić humor.
          - To będzie dla ciebie idealne! - usłyszałam dziewczynę, a po ułamku sekundy, zaczęła eksponować z każdej strony przede mną krwistoczerwoną sukienkę z głębokim dekoltem i nie grzeszącą także długością.
          - Zwariowałaś? Gdzie ja w niej pójdę? - zapytałam retorycznie i odebrałam ją od Megan. Była, lekko mówiąc, wyzywająca, ale pomimo tego potrafiła zachwycić, a nawet wprowadzić mężczyzn w stan oniemienia. Oddałam ją pośpiesznie dziewczynie i wróciłam do oglądania manekinów.
          - Na przykład na imprezę, na którą wybieramy się dziś wieczorem. - oznajmiła i wróciła do dalszych poszukiwań.
          - Nic mi na ten temat nie wiadomo... - mruknęłam, przez co oberwałam z łokcia w żebro. Skrzywiłam się nieco, jednak po chwili ogarnęłam kosmyki z twarzy i spojrzałam na brunetkę.
          - Należy mi się coś od życia, tak? Idziemy do klubu. Może w końcu poznam jakiegoś faceta, porozmawiamy, a jak dobrze pójdzie, to potem pójdziemy do mnie lub do niego...
          Po tych słowach już się wyłączyłam. Kiedy ludzie wreszcie zrozumieją, że seks nie jest najważniejszy? Najważniejsze to budzić się przy kimś. Przytulanie jest ważne. Świadomość, że jeżeli przyjdą potwory to ktoś jest z tobą. Bo przecież dobrych, kochających, empatycznych mężczyzn nie poznaje się w tanich klubach ze striptizem, gdzie śmierdzi wódką. Nie wybiera się faceta na jedną noc. Uczucie namiętności powinno rodzić się między ludźmi, którym na sobie zależy i którzy mają do siebie szacunek. Naprawdę, zanim ktoś się przed tobą rozbierze, warto wpierw pokochać tego kogoś w ubraniach.
          Szkoda, że w listopadzie tego nie wiedziałam; tego pamiętnego wieczora straciłam cnotę z kimś, kogo w ogóle nie obchodzę i obchodzić nie będę.
          - Nie mam ochoty na imprezy. - oznajmiłam. Wcale nie tęskno mi do woni alkoholu, czy tańcu po pijaku, o ile można nazwać to tańcem. Wolałam spędzić wieczór przed telewizorem z Nutellą i wielką łychą w ręku, a potem się wyspać. Przez najbliższe miesiące, nie miałam zamiaru chodzić na żadne imprezy, zwłaszcza, że pamiętam, co stało się na ostatniej.
          - No proszę cię, Caro! Przecież nie spędzisz reszty życia w łóżku, zawinięta kocem, użalając się nad sobą i płacząc za dupkiem, który nie jest tego wart! - krzyknęła, przez co inni klienci spojrzeli na nas z zaciekawieniem. Miałam niebywałą ochotę wrzasnąć na nich i przypomnieć, że nie powinni wtrącać się w nieswoje sprawy.
          - Dokładnie miałam taki zamiar. - fuknęłam na odchodnym, wyrwałam czerwoną, wyzywającą kieckę z rąk Megan i weszłam do przymierzalni.


          Spojrzałam w lustro. Nie byłam już tą samą Caroline sprzed kilku miesięcy. Zupełnie obca dziewczyna po przejściach, która dostała nieźle po tyłku od życia, spoglądała na mnie wielkimi, wyblakniętymi oczami. Nie dostrzegłam w nich błysku szczęścia, jaki rodził się za każdym razem, kiedy byłam w towarzystwie szatyna. Przede mną, w odbiciu lustrzanym, stała wychudzona dziewczyna, której każdy najmniejszy ruch emanował smutkiem i przygnębieniem. Sukienka w odcieniu mocnej czerwieni uwydatniała mój biust, który wydawał mi się o wiele mniejszy, niż sprzed miesięcy. Moje usta opuściło ciche westchnienie. Jak bardzo mogło mi zależeć na Ashtonie, że po jego stracie doprowadziłam się do takiego stanu? Do stanu odwodnienia, wychudzenia, pocięcia samej siebie?
          Za bardzo.
          Opuściłam wzrok nie mogąc dłużej się sobie przyglądać. Spakowałam do kopertówki najpotrzebniejsze rzeczy i po raz ostatni użyłam perfum, słysząc już dzwonek do drzwi. Założyłam obcasy, które były zbyt wysokie i przez moment obawiałam się, czy nie zapomniałam jak chodzi się na tak wysokich butach. Przeszłam kilka długości korytarza, chcąc przyzwyczaić stopy do całego ciężaru ciała. I pewnie wykonałabym jeszcze kilka powtórek, gdyby nie osoba, która desperacko dobijała się do drzwi mieszkania.
          - Idę już, idę! - krzyknęłam i nacisnęłam na klamkę, uprzednio odkluczając zamek. U progu dostrzegłam starannie pomalowaną i uczesaną Megan, która niecierpliwie stukała obcasem w polbruk. Ubrana była w czarną, dopasowaną sukienkę bez ramiączek, jaką wybrałam dla niej dzisiaj w centrum.
          - No ile można czekać? Myślałam już, że leżysz w łóżku! - powiedziała i pociągnęła mnie za rękę. Centymetry, które dodawały mi te cholerne buty upozorowały prawie mój upadek, który na pewno nie odbyłby się bezboleśnie. Warknęłam z irytacji pod nosem i pomasowałam obolałą kostkę. - I czy ty zawsze musisz wyglądać lepiej ode mnie? - zapytała z udawanym wyrzutem, ignorując fakt, że przed sekundą mogłam zderzyć się z podłogą. Zaśmiałam się bez humoru i odpowiedziałam:
          - Ja to chyba powinnam była powiedzieć...
          Zakluczyłam drzwi i odwróciłam się przodem do Megan, dając jej do zrozumienia, że możemy już jechać, a późnej zaczęłam szukać wzrokiem jej srebrnego samochodu. Brunetka popatrzała na mnie z niezrozumieniem i zdezorientowaniem, a później roześmiała się głośno i serdecznie.
          - No i co cię tak rozbawiło? - mruknęłam już lekko podenerwowana, kiedy Reiter nie opanowała śmiechu, pomimo upływu kilku minut. Naprawdę, chciałam być tam jak najszybciej, by później jak najprędzej stamtąd wyjść. Na nic nie miałam tak wielkiej ochoty, jak zaszycie się w moim łóżku z kolejną romantyczną powieścią w ręku.
          - Ty chyba nie myślałaś, że pojedziemy samochodem, nie? Przecież żadna z nas nie będzie trzeźwa! - krzyknęła roześmiana i załapała się za brzuch, który, jak przypuszczam, zaczął ją już boleć od namiaru hormonów szczęścia. Z moich ust wypłynęła cicha wiązanka przekleństw.
          - Ja mogłabym poprowadzić. - oznajmiłam beznamiętnie, po czym odpięłam guziczek czarnej, eleganckiej kopertówki z zamiarem wydobycia z niej kluczy od mieszkania, by je otworzyć i wrócić się po klucze do mojego mercedesa. Po wypowiedzeniu przeze mnie tych słów, rechot Megan umilkł, a dziewczyna chwyciła stanowczo mój nadgarstek, który teraz mogła bez większych starań objąć w zupełności.
          - Ani mi się śni. - powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Westchnęłam zrezygnowana i uniosłam ręce w geście obronnym. Brunetka uśmiechnęła się szeroko. - Zamówimy taksówkę.


          - Jeszcze raz to samo, poproszę. - skierowałam się do barmana, który jako jedyny chyba mnie rozumiał i naprawdę mnie słuchał. Polubiłam go. Jake, bo tak on miał na imię, po chwili podał mi kolejnego już drinka, który miałam zamiar wypić tego wieczoru, podczas gdy Megan szalała na parkiecie i bawiła się z obcymi mężczyznami. Każdy taniec z innym.
          Bez większych skrupułów i cackaniu się, upiłam duży łyk alkoholu, opróżniając wysoką szklankę do połowy.
          - Po ilości wypitych tego wieczora przez ciebie drinków, pomyślałbym, że jesteś jakąś niewyżytą małolatą, ale zupełnie na taką nie wyglądasz. - skomentował i spojrzał znacząco na moje krągłości. Pewnie, gdybym była dzisiaj trzeźwa i gdyby nie szumiało mi tak w głowie, odpowiedziałabym jemu jakąś ciętą i chamską ripostą, ale zamiast tego, zaśmiałam się głośno. Jednogłośnie, nie mam głowy do picia, a promile we krwi mi nie służą. - Zatem więc zgaduję, że chodzi o chłopaka. Caroline, wydajesz mi się fajną dziewczyną i bez sensu upijać się dla jakiegoś kretyna, który cię zranił. Wódka nie zagwarantuje ci od tego ucieczki, ani o nim nie zapomnisz. - powiedział, spoglądając na mnie.
          - Wszyscy mówią to samo, a mi naprawdę smakują twoje drinki. - zachichotałam i ponownie zatopiłam się w smaku nektaru pomarańczowego łączonego z wódką.
          - Jak tak dalej pójdzie, to poprosisz mnie o kondomy. - mruknął, udając, że zasmucił się tym faktem, a potem oboje zaśmialiśmy się głośno, zwracając uwagę kilku osób w klubie.
          - Prezerwatywy powinny być na serce, aby nikt nie wydymał naszych uczuć. - szepnęłam cicho, żeby chłopak mnie nie usłyszał. Spoważniałam na sekundę, ale tylko na krótką sekundę, by Jake nic nie zauważył, a potem, słysząc dalej jego śmiech, uśmiechnęłam się sztucznie.
          Spojrzałam na naczynie, wypełnione alkoholem. Czy naprawdę tak powinnam skończyć? Czy tak powinnam ubolewać rozstanie z Ashtonem? Czy on jest wart takiego śmiertelnie poważnego nałogu, z którego nie uda mi się wyleczyć już do końca? Zapewne nie.
          Kręcąc głową, chciałam pozbyć się takiego typu myśli, nie mogąc już ich znieść. Czując, że obraz przed moimi oczami staje się coraz bardziej rozmazany, a moja głowa coraz bardziej zaczyna boleśnie pulsować, zacisnęłam zęby i po raz kolejny uchyliłam szklankę, tym razem opróżniając ją do reszty.
          Potem stało się coś dziwnego. Świat zaczął wirować, a ja miałam wrażenie, że jestem na karuzeli, która kręci się zdecydowanie zbyt szybko, a ja nie mam na nią wpływu i nie mogę nic zrobić. Czułam, jak moje powieki stają się coraz cięższe i jak powoli zaczynają opadać. Słyszałam jeszcze, jak przez mgłę, nawoływania Jake i miałam wrażenie, że odpłynęłam. Ostatnie, co czułam i co udało mi się zapamiętać to moja głowa, która bezwładnie opadła na klatkę piersiową, ale było coś jeszcze...
          Poczułam parę silnych ramion, obejmujących mnie stanowczym uściskiem w talli, by mnie podnieść i przycisnąć do czyjegoś rozgrzanego torsu... I zapach. Zapach, który delikatnie i przyjemnie drażnił moje nozdrza i którego nie mogłam pomylić z żadnym innym.




Cześć, aniołki ♥ I jakie macie wrażenia po przeczytaniu kolejnego już rozdziału? Perspektywa Ashtona ^^ Ze specjalną dedykacją dla Ansi c; Mam nadzieję, że spodobał Ci się prezent maturalny ♥ Szesnastkę pisałam z przyjemnością i jestem z niej zadowolona. Wiem, że to do mnie niepodobne, wiem. Niezwykła rzadkość, ale czuję, że im bliżej wakacji jesteśmy, tym nachodzi mnie coraz większa wena na to opowiadanie. I może będę częściej dodawała rozdziały :) A ze spraw bardziej organizacyjnych, postanowiłam wrócić na aska. Także zapraszam: ask.fm/PrincessOfLovers. Czy mi się wydaje, czy Wy również zauważyliście, że ostatnio piszę jakieś dłuższe chaptery? Mam nadzieję, że to Wam odpowiada c; Czekam na Wasze komcie i do zobaczenia wkrótce ♥ Kocham, xoxo.

11 komentarzy:

  1. Ech, co ja mogę napisać? Chyba tylko tyle, że znów świetny rozdział! Liczę na to, że szybko pojawi się kolejna część ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachwyca perfekcyjnością <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekuje, dziekuje. ♥
    Rozdział genialny, jak wszystkie zreszta, ale czekam na kolejne spotkanie Lin i Ashtona <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja to uwielbiam. Jestem bardzo ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy. Jesteś mistrzem w opisywaniu uczuć. I teraz może będziesz częściej dodawała rozdziały. Też na pewno więcej będzie ich spotkań. To będą super rozdziały. I też niezmiernie się cieszę, że są dłuższe. Czekam do kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejuuu ♥♥♥♥ :0 <3
    To jest niesamowite i w koncu z perspektywy Ashtona :D ♡
    Czekam na next :* Kocham cie ^^
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  6. Cuuuudo *-*
    Może wpadniesz do mnie ?
    http://you-never-know-when-death.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  7. ohh, kocham takie dłuższe rozdziały ... <3


    http://love-is-a-weakness.blogspot.com/ zapraszam na mojego bloga, bardzo miło byłoby gdybyś zostawiła po sobie komentarz, opinię. Dodajemy do obserwowanych ? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. ohh, kocham takie dłuższe rozdziały ... <3


    http://love-is-a-weakness.blogspot.com/ zapraszam na mojego bloga, bardzo miło byłoby gdybyś zostawiła po sobie komentarz, opinię. Dodajemy do obserwowanych ? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  10. Stęskniłam się, kiedy rozdział? <3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za komentarz! To wiele dla mnie znaczy ♥