22.05.2016

24. ~ Ogromne ilości uśmiechów


"Boję się być jedynym cieniem, który widzę na ścianie
Boję się słyszeć bicie serca jednej osoby.
Słyszę bicie tylko mojego serca
I boję się bycia samotną"

MUZYKA




          - Na dziś koniec, Martinez. - splunął na mnie aspirant i po raz ostatni kopnął mnie w brzuch. Najmocniej ze wszystkich razy w ciągu ponad jednogodzinnego przesłuchania.
          Zgiąłem się w pół i wyplułem zalegającą w mojej buzi gęstą, czerwoną odmianę śliny. Bolał mnie każdy oddzielny milimetr skóry i nawet nie miałem siły otworzyć mocno zaciskających się z cierpienia powiek. Zadziwiające jak wiele amerykańska policja jest w stanie zrobić tylko po to, by podejrzany się przyznał i móc dzięki temu skończyć wcześniej, nie siedząc po godzinach.
          Przez chwilę obawiałem się, że zaczynam widzieć tunel z jasnym światłem na końcu. Jednak potem przypomniałem sobie, że zrobiłem zbyt wiele złych rzeczy na świecie, żeby zasługiwać na jakikolwiek promyk słońca w mojej pośmiertelnej podróży i zdałem sobie sprawę, że to niemożliwe. Ocknąłem się, kiedy wzięli mnie na nosze i zanieśli, najprawdopodobniej, do pokoju pielęgniarskiego.
           Młoda pielęgniarka, która zaczęła mnie opatrywać bardzo przypominała mi Lin. To niedziwne, bo na twarzy każdej dziewczyny potrafiłem dostrzec tylko uśmiech mojej szatynki, jej czarne jak małe węgielki oczy, zgrabny nosek i zaróżowione usta. Mimo, że żadna z kobiet nie przypominała Caroline, nie dorastała jej nawet do pięt i nie zasługiwała na to piękne porównanie, ja i tak utożsamiałem je z Lin. Chyba po prostu bardzo chciałem, żeby w każdym momencie mojego jakże gównianego życia ona przy mnie była.
          Gdyby śmierć przyszła po mnie i wyglądała tak jak ona, z chęcią bym za nią poszedł. Co więcej byłbym nawet w stanie oddać jej moją duszę, w ogóle się nad tym nie zastanawiając i nie żałując. Dla Caroline mógłbym skończyć z dilerką, przenieść się na drugi koniec świata, skończyć collage, choć bardzo nie lubiłem nauki. Mógłbym oddać za nią własne życie. Byle tylko jej serce biło, wystukując najpiękniejszą melodię, jaką kiedykolwiek słyszałem.
          Och, Lin. Kiedy już przy mnie w końcu będziesz, nie puszczę cię dalej niż na odległość szeptu.



***

W nocy płaczę, bo mój kochany jest zbyt daleko, by być przy mnie. 
By zetrzeć me łzy, zostało mi tylko ściskać mocno poduszkę.
I wyobrażać sobie ciebie, gdy wyciągasz dłoń szukając mojej. 
Jestem zagubiona w tym śnie, potrzebuję Cię byś mnie podtrzymał.

Obawiam się samotności.

***


          W celi byłem już od siedmiu dni. Co prawda, nie mieli na mnie żadnych dowodów, ale te sukinsyny zrobią wszystko, żeby uprzykrzyć mi życie i doszukali się jakiś wszczętych bójek z przeszłości. Przez sto sześćdziesiąt osiem godzin nie mogłem podziwiać niczego innego, niż więziennych krat zachodzących rdzą, niewygodnego materaca, z którego już wybijały się sprężyny i parszywych mord psiarni. A co gorsza, nie mogłem podziwiać symetryczności twarzy Caroline.
          Nie spałem, bo nie mogłem spać, nie jadłem, bo nie mogłem nic przełknąć. Moje dnie ograniczały się do wgapiania się w ponury sufit, z którego kapała woda, do przesłuchań, a raczej okładania mnie tak dobitnie, bym był w stanie się w końcu zdradzić im jakieś nazwiska i do przynoszenia dwa razy dziennie jedzenia, które cuchło na dobre kilkaset metrów, przez jakąś sprzątaczkę. Chciałem być wolny. Chciałem już wrócić do domu. Chciałem pobawić się z Sally lalkami, zawsze otrzymując zaszczytną rolę idealnego Kena. I chciałem przytulić Caroline.
          Przez ten tydzień stałem się bardziej sentymentalny i poetycki, przez co zacząłem zastanawiać się poważnie nad napisaniem jakiegoś dołującego wiersza o mojej niezaradności życiowej. I kiedy zastanawiałem się jaki tytuł mógłbym mu nadać, drzwi celi otworzyły się z rozmachem, wydając nieprzyjemne dla bębenków piśnięcie, świadczące o ich już niepierwszej młodości, a gruby głos powiedział:
          - Martinez. Masz widzenie.
          Zwlokłem się z prowizorycznego łóżka, które bardziej przypominało kuwetę dla kota rozmiaru XXL. Podążyłem za muskularnym psem do sali widzeń i zastanawiałem się w jak dyskretny sposób przekazać Simonowi/Mattowi/któremukolwiek z chłopaków, jaki do mnie znowu przyszedł, faktu, że ich nie wydałem w taki sposób, by gliniarz się nie zorientował. Policjant popchnął metalowe drzwi i wszedł do środka, a ja zaraz za nim.
          Już na wstępie powitały mnie wychudzone, małe ramiona, które mocno przyciągnęły moją szyję do siebie. Zaciągnąłem się słodkim waniliowym zapachem ciemnych włosów i ukryłem twarz w zagłębieniu jej szyi. I mimo tego, że dziewczyna ściskała mnie trochę za mocno, jak na moje posiniaczone ciało, uczucie błogości, przyjemności i uspokojenia stłumiły syknięcie bólu. Zwłaszcza wtedy, gdy różowiutkie usta scałowały połowę mojej twarzy. Z pewnością, to był jeden z tych uścisków, na które czeka się całe życie.
          - Żadnych czułości. - ostro odezwał się funkcjonariusz, ale nie odciągnął ode mnie Lin. Ona natomiast odsunęła się ode mnie, nie patrząc ani przez sekundę w moje oczy, co na chwile obecną było moim największym marzeniem i byłbym w stanie poświęcić naprawdę wiele, by je spełnić.
          - Nie widziałam mojego chłopaka przez cały tydzień. Jak pan sobie wyobraża brak czułości?
          Przekomarzała się z mundurowych dalej, ale nie słuchałem tego. Mój umysł został wyciszony przez jej wypowiedź, a popękane wargi przyozdobił szczery uśmiech.
          - Twoim chłopakiem? - zapytałem. Lin, jak na zawołanie, odwróciła na pięcie w moją stronę. - Jestem twoim chłopakiem?
          - Tak. - oznajmiła bez ogródek. - I nie masz innego wyjścia. - dodała, wywołując u mnie uśmiech, który zdecydowanie zasługiwał na pojawienie się w Księdze Rekordów Guinnessa ze względu na szerokość. Ona również się uśmiechnęła, jednak jej uśmiech był inny niż mój. Chwilowy, ulotny, ledwo zauważalny i już nie tak radosny. Wywołało to u mnie panikę.
          - Wyglądasz okropnie. - stwierdziła, gdy usiedliśmy przy zimnym stole ze stali.
          Wiedziałem, że przed nią nic się nie ukryje. Psy specjalnie zadawały mi ciosy w takie miejsca, które najczęściej chowa się pod ubraniem. A mimo to widziałem w jej oczach, że wiedziała.
          - Cieszę się, że ja również ci się podobam. - zaśmiałem się sucho. Chciałem odwrócić jej uwagę, zmienić temat rozmowy, omijając niekomfortowy, zwłaszcza w obecności monitoringu w każdym zakamarku sali i jednego gliniarza w kącie.
          - Biją cię, prawda? Wiedziałam. Przecież te chuje nie potrafią niczego innego. - warknęła w stronę policjanta podpierającego ścianę.
          - Licz się ze słowami, Lee. - splunął facet. Miałem ochotę nauczyć go jak traktuje się kobiety, a zwłaszcza Lin, której należało się specjalne traktowanie.
          - Tobie również każe się do tego dostosować. Dla ciebie pani Lee. Bo ja mogę nazwać cię o wiele gorzej, niż po nazwisku. - odpyskowała. Pies zerwał się z miejsca i ruszył w naszą stronę. Stanąłem szybko przed Caroline, by ją obronić i uzmysłowić mu, że nie mają zasranego prawa traktować jej w sposób, w jaki traktują mnie. Ona jest na to za delikatna, za krucha i za dobra.
          Gdy funkcjonariusz opuścił salę widzeń, żegnając się z nami głośnym trzaśnięciem drzwiami, odezwałem się:
          - Jesteś jak tsunami.
          Lin spojrzała na mnie niezrozumiale.
          - Silna, nieokiełznana, nieobliczalna i bardzo trudno nad tobą zapanować. I trudno jest jeszcze o tobie zapomnieć. - wyjaśniłem.
          - Niezbyt pozytywne porównanie. - szepnęła, spuszczając głowę w dół. Podszedłem do jej krzesła, uniosłem ją, usiadłem, a dziewczynę usadowiłem sobie na kolanach.
          - Zależy z jakiej strony się patrzy. Ja jestem jak tornado, więc pasujemy do siebie idealnie. Po za tym, tsunami to najpiękniejsza z katastrof ludzkości.
          Trąciłem swoim nosem o nos szatynki, ale nawet to nie potrafiło jej rozchmurzyć.
          - Przepraszam. - odezwała się. - Ja naprawdę się o ciebie martwię. - wyszeptała i zapłakała w moją szyję. Głaskałem ja uspokajająco po plecach, pieściłem jej opuszki palców swoimi, ale ona, jak zahipnotyzowana, wpatrywała się w moją pierś, nie zwracając uwagi na mój dotyk. W końcu uniosła rękę i szybkim ruchem rozpięła mój więzienny uniform, zapewne, żebym nie zdążył  jej unieruchomić.
          Z jej ust wydobył się krzyk, który miał w sobie coś z rozpaczy, bólu i pretensji. I wtedy zrozumiałem, czemu się tak przypatrywała. Zapewne nie byłem zapięty do końca i spod ubrania wyglądał siniak, który nie był zbyt atrakcyjny. A teraz, gdy Lin pozbawiła mnie górnej części uniformu dokładnie mogła się przyjrzeć mojemu torsowi.
          Siniak znajdował się na siniaku. W wielu miejscach była też zaschnięta krew, bo po kilku przesłuchaniach nawet nie fatygowali się mnie zanieść do pielęgniarek. Skóra była porozcinana, poharatana, a przez to, że rany nie były zdezynsekowane, nie wyglądało to najlepiej. Chyba w kilku miejscach wdarła mi się jakaś infekcja, bo mój brzuch nie był już koloru mojej karnacji. Teraz bardziej przypominałem zgniłą, wyschniętą, nieapetyczną śliwkę, pozbawioną życia.
          - Nie zostaniesz tu ani minuty dłużej. - syknęła Caroline przez łzy i wyszła z sali. Chciałem ją zatrzymać, krzyczeć za nią, ale wiedziałem, że by nie posłuchała, tylko jeszcze bardziej bym ją zdenerwował, a była już wystarczająco nerwowa. Bo przecież Lin jest jak tsunami, niebezpieczna i nieobliczalna, gdy się wkurzy, zwłaszcza, gdy w grę wchodzę ja lub coś związanego ze mną. A w tym wypadku chodziło o zdrowie, które, po przykrych przeżyciach, dziewczyna stawiała na pierwszym miejscu.
          Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić: siedzieć tutaj, czy wrócić do celi. Zapiąłem uniform, żeby już nie straszyć Carolinie i cierpliwie czekałem na jej krzesełku.
          Słyszałem jakieś krzyki i głuche dźwięki przypominające trochę uderzenia w drewno. Dokładnie po czterystu trzydziestu siedmiu sekundach (tak, liczyłem) do widzeniówki stanowczym krokiem wmaszerowała Lin i powiedziała:
          - Pakuj manatki, Ashton. Zabieramy się stąd.




          - Ale czy ja pytałam o twoje zdanie? - zapytała retorycznie. - Jedziemy do szpitala i koniec, kropka. - oznajmiła bez ceregieli i wcisnęła pedał gazu w swoim mercedesie SKL, któremu okazywała więcej czułości niż mnie. Perfidnie głaskała i pieściła kruchymi dłońmi skórzaną kierownice na moich oczach, narażając stęsknione za jej palącym dotykiem spojówki, a ja pierwszy raz w życiu zapragnąłem być nieżyjącym przedmiotem. Zacisnąłem zęby i utkwiłem wzrok w szybie ze strony pasażera. Obserwowałem mijane przez nas różne budynki Nowego Jorku i śpieszących się wiecznie ludzi.
          - Ja chcę po prostu wrócić do domu, Lin. Chcę o tym zapomnieć, zobaczyć Sally i zasnąć z tobą. - westchnąłem i widziałem kątem oka, jak dziewczyna spogląda na mnie co parę chwil. Nie na zbyt długo, bo oczywiście musiała prowadzić.
          - Wiem, Ashton. Przecież jeszcze dzisiaj to wszystko będzie miało miejsce. A na razie chcę, żeby zajęli się tobą specjaliści. Zrozum, że tutaj chodzi o twoje dobro. Może się okazać, że masz zakażenie. W końcu zbyt czysto i schludnie tam nie było. - skrzywiła się i na skrzyżowaniu skręciła w prawo.
          - Nie zostanę w szpitalu. - odparłem.
          - Jeśli nie będzie takiej potrzeby. - dodała.
          Zacisnąłem wargi. Chciałem, żeby ten dzień dobiegł końca, żeby okazał się odległą przeszłością i jedynie przykrymi wspomnieniami.
          Mała dłoń Caroline wylądowała na moim kolanie, głaszcząc je. Odwróciłem głowę w stronę fotelu kierowcy i nagle poczułem smak truskawkowego, bezbarwnego błyszczyka. Usta dziewczyny pieściły moje, uśmierzając jakikolwiek ból i zabliźniając rany zarówno te fizyczne, jak i psychiczne. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi jej brakowało i jak okropnym losem dla mnie byłoby życie bez niej.
          - Jesteśmy na miejscu. - szepnęła, odsuwając się ode mnie jedynie o kilka centymetrów, a jej gorący, miętowy oddech odbił się od moich nozdrzy i skóry. Pogładziła mój policzek, uśmiechając się pocieszająco i gdy już wyjęła kluczyki ze stacyjki i miała wysiadać z samochodu, zapytałem:
          - Jak w ogóle przekonałaś ich, żeby mnie wypuścili?
          Chwila milczenia, podczas której albo zbierała myśli, albo wymyślała kłamstwo na tyle wiarygodne, bym był w stanie w nie uwierzyć.
          - Wiedzieli, że wiem, że bezpodstawnie przetrzymują cię w areszcie. Zagroziłam, że poskarżę się inspektorowi. - wzruszyła ramionami.
          Zaśmiałem się. Lin również się uśmiechnęła.




          - Ostrożnie. - poinstruowała mnie. Zamknęła za nami frontowe drzwi, zdjęła kurtkę z ramion i właśnie wtedy w przedpokoju pojawił się mały, różowy chrząszcz o moich oczach.
          - ASHTON! - jej krzyk rozprzestrzenił się po całym domu, odbijał od ścian i powracał do nas echem przez panującą tutaj pustkę. Pięciolatka wskoczyła w moje ramiona, nóżkami mocno zaciskając się w okół mojego pasa, czym uzyskała syknięcie, zamiast buziaka w zarumieniony policzek.
          - Sally, złaź natychmiast! - oczywiście zdrowy rozsądek Lin i poczucie bezpieczeństwa uaktywnił się i porwał z moich objęć. Zdezorientowana dziewczynka popatrzyła na mnie pytająco.
          Mogłem się domyślić, że Lin nie powie jej o więzieniu i prawdziwej naturze jej brata, który dotychczas był jej wzorem do naśladowania.
          - Ashton miał ciężki tydzień w pracy i musi odpocząć.
          Jeśli praca to odsiadka w najgorszym areszcie w całym zamieszkującym przeze mnie stanie, to byłbym w stanie nawet powrócić do szkoły i uczyć się na nudnego księgowego, byle nie powrócić tam. Sally spojrzała na mnie smutno, ale jej odziedziczony po mnie charakterek musiał postawić na swoim, przez co przytuliła się do mojej nogi. Gładziłem jej plecy, dziękując bezgłośnie Lin za umiejętne trzymanie jej języczka za zębami.
           - Zrobię kolację. Ktoś chętny do pomocy? - zapytała, a jej ton głosu brzmiał na radośniejszy. Gdy pięciolatka usłyszała zdanie, zawierające w sobie coś z gastronomią, nagle zapomniała o tęsknocie za mną, puściła mnie i wbiegła za Caroline do kuchni z głośnym krzykiem "JA!" na ustach. Chyba zaraziła się od Lin uwielbieniem do gotowania. Chyba na pewno.
          Ruszyłem za nimi, bo jakoś nie chciałem ani na chwilę zostawać sam. Cisza zdawała mi się w tym momencie zbyt przytłaczająca, a gość w lustrze w przedpokoju nie był dla mnie zbyt dobrym towarzyszem. Usiadłem na barowym krzesełku i obserwowałem płynne ruchy szatynki przy kuchence, obserwowałem dobroć, jaka malowała się na jej twarzy za każdym razem, kiedy spojrzała na małą oraz troskę i cierpliwość, gdy po raz setny tłumaczyła Sally, że nie powinna sama odpalać gazu, bo może mieć z nim zbyt bliski, nieprzyjemny stosunek. Lin zdawała się mnie nie zauważać i nie krępowała się intensywnością mojego spojrzenia. Czuła się przy mnie komfortowo. A synonimem komfortu jest dobrze.
          Czyli Lin było ze mną dobrze.
          - Ashton? Wszystko w porządku?
          Zamrugałem kilkakrotnie, by ujrzeć zmartwioną twarz Lee. Pomyślałem, że tak jak ważne jest dla niej moje samopoczucie, tak nie jest dla nikogo, a następnie odpowiedziałem:
          - Tak. Zamyśliłem się.
          - A o czym tak intensywnie myślałeś, skoro nawet zapomniałeś mrugać? - zapytała z rozbawieniem i wróciła do gazówki.
          Uśmiechnąłem się lekko.
          - O tobie. - zaprzestała smażenia kawałeczków cebuli pokrojonych w równą kostkę i spięła się nieznacznie. - I o tym, jak bardzo się cieszę, że cię poznałem. - dokończyłem.
          Mimo, że Lin stała do mnie z lekka lewym profilem, dostrzegłem u niej uniesiony kącik ust i policzek o bardziej wyrazistym kolorze niż zwykle. Wstałem ze stołka i stanąłem za dziewczyną. Naraz uderzył we mnie zapach wanilii, bo on zawsze kojarzył mi się z szatynką i zawsze nią pachniała. Jej plecy wtuliłem w moją pierś, oplatając ramiona, wokół jej wąskiej talii. Pocałowałem ją kilka, może kilkanaście razy w tył głowy, a ona odwróciła się przodem do mnie.
          - Ja również się z tego cieszę. - szepnęła nawiązując do naszej rozmowy. Jej słowa sprowokowały drgnięcie ust, a następnie szczery uśmiech rozprzestrzeniający się na nich. Tym zwróciłem na nie uwagę dziewczyny, bo przestała wpatrywać się w moje oczy, a cieszyła chwilą dużego zainteresowania spierzchnięte wargi. Oblizałem je, bo wiedziałem dobrze, co zaraz może się wydarzyć.
          - No dalej, bo zaczynam się niecierpliwić. - mruknąłem niezadowolony. Lin przewróciła z irytowania oczami, a później uśmiechnęła się na moich ustach, przez co ja również musiałem się uśmiechnąć.
          Dzisiejszego wieczora gościłem u siebie ogromne ilości uśmiechów.
          Jeszcze dostanę przez to zmarszczek. Wtedy mogę przestać podobać się Caroline.
          A tego bardzo bym nie chciał.
          Całowaliśmy się wyjątkowo powoli, chyba to był nasz najspokojniejszy pocałunek. Ona muskała moje wargi swoimi, przygryzając niekiedy dolną i delikatnie ciągnąc w swoją stronę. Językiem przywitała się z wszystkimi górnymi zębami w mojej jamie ustnej, a gdy rozchyliłem usta bardziej wpełzła do niej, niczym mały intruz. Ale bardzo mile widziany intruz.
          Pieściła podniebienie, a ja pogłębiałem pocałunek. Złapałem ją i posadziłem na kuchennym blacie, dzięki czemu była teraz wzrostem równo ze mną. Gładziłem jej nagą skórę pod bluzką, a później nagie uda pod spódniczką. Ona natomiast drapała paznokciami skórę mojej głowy i kark, od czasu do czasu błądząc dłońmi na moim torsie. Pocałunek stawał się namiętniejszy. A my byliśmy coraz bardziej siebie spragnieni.
          W chwili, kiedy dziewczyna otarła się o mnie na tyle, na ile pozwalała jej pozycja, warknąłem, odzyskując trzeźwość umysłu. W mojej głowie mignęła myśl, że ona powinna o czymś wiedzieć. Dlatego oderwałem się od niej, co prawda z trudnością i powiedziałem:
          - Naprawdę bardzo cię kocham, Lin. Nie zasługuję na to, żeby cię dotykać, dopóki nie będziesz pewna, że dotykam cię tylko dlatego, że cię kocham. Z żadnego innego powodu.
          Uśmiechnęła się boleśnie. I to był najbrzydszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem na jej malinowych ustach.
          A ja chciałem tylko rozpoczynać każdy kolejny piękny dzień pobudką jej pocałunkami na szczęście. Chciałem spędzać przyjemne przedpołudnia wsłuchując się w jej melodyjny śmiech i skradając jej słodkie całusy. Chciałem przeznaczać calutkie popołudnia na beztroskie rozmowy z nią, razem marząc i planując naszą wspólną przyszłość. Wieczorem odpoczywając, wpatrując się na przemian w siebie, to w gwiazdy i by życie nie zdołało mi jej ukraść, ani odebrać, ukrywać ją w swoich ramionach. A w nocy... W nocy kochając się bez utraty tchu. Bo w naszym przypadku seks nie był rozrywką. On był spoiwem.
          I pomimo tego, że na palcach jednej ręki mógłbym policzyć takie wspaniałe dni, to nie podlega dyskusji, że w ciągu tych kilkudziesięciu godzin wiodłem najprzyjemniejsze życie z możliwych.
          Życie razem z Caroline.
          - Chcę wiedzieć o tobie to, czego nie chcesz mówić. - powiedziała cicho, sprawiając, że jej gorący oddech otulił moją pragnącą tego, lodowatą szyję. - Zaczynam tracić do ciebie zaufanie, Ashton.
          Jej słowa trochę zabolały, kopnęły w najwrażliwszą część organu pompującego krew, ale przecież na nie zasłużyłem. Chwyciłem ją mocniej. Tak na wszelki wypadek, gdyby chciała mi uciec. I pod wpływem tej obawy, gorączkowo wyznałem:
          - Nie chcę żebyś była jednym z rozdziałów w moim życiu. Chcę żebyś była całą książką, całą moją historią.
          - Mam dość tych cholernych tajemnic. - oznajmiła twardo i opuściła ręce wzdłuż ciała. A ja omal nie krzyknąłem, by natychmiast powracały do wcześniejszej pozycji, gdzie naprawdę było ich miejsce.
          - Przed tobą nie pozostało już mi ich zbyt wiele.
          - Chcę poznać każdą. Dosłownie każdą. - niemal przeliterowała.
          Nic nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem czy powinienem jej powiedzieć, czy prawda nie sprawi, że stracę ją ponownie i tym razem nieodwracalnie. Dlatego stałem sztywno i wpatrywałem się w coraz bardziej zniecierpliwioną dziewczynę. Gdy zorientowała się, że nie uzyska ode mnie odpowiedzi, prychnęła lekceważąco i powróciła do przysmażania na patelni.
          Resztę wieczoru mnie ignorowała. Nawet na mnie nie spojrzała. Wygłupiała się razem z Sally, poświęcając uwagę tylko jej. Siedziałem, jakby odseparowany od dziewczyn i dłubałem widelcem w jedzeniu. Byłem zazdrosny o własną siostrę i poczułem się, jak za czasów, gdy Sally przyszła na świat, a rodzice martwili się tylko o nią, mnie odstawiając na bok. A ja jestem atencyjną osobą, jeśli chodzi o Caroline.
          Nie złożyła wdzięcznego buziaka na mojej kości policzkowej, gdy posprzątałem po posiłku, a to było jej obowiązkowym zwyczajem. Nie położyła się obok mnie i nie pocałowała na dobranoc. Poszła wykąpać Sally, uspać ją, a później sama wzięła prysznic. Siedziałem na jej pościeli i z zamkniętymi oczami wyobrażałem sobie strumienie wody, wydostające się z słuchawki prysznicowej, spływające po jej drobnym ciele. Myślałem o niej bez makijażu, w samej bieliźnie, bo to była jej prowizoryczna piżama. Myślałem o jej waniliowym zapachu tak intensywnie, że aż go poczułem. A potem zorientowałem się, że on naprawdę tutaj jest, a jeśli on, to i Lin, więc szybko otworzyłem oczy.
          Stała na palcach odwrócona do mnie tyłem i trudziła się, by dosięgnąć w szafie rzeczy poukładanych na najwyższej półce - tej gdzie zawsze były moje jakieś pojedyncze ubrania. Eksponowała przy tym swoje ciało, ale starałem się o tym nie myśleć. Wstałem z łóżka, wiedząc, że wzrost dziewczyny nie podoła takiemu zadaniu. Stanąłem tuż za nią i wyciągnąłem z szafy część garderoby, którą ciągnęła Lin. Okazały się to moje czerwone, czyste bokserki, które kiedyś tutaj zostawiłem.
          Caroline odwróciła się przodem do mnie i gdy moja nadzieja rosła, że się odezwie, ona minęła mnie bez słowa i położyła się na łóżku, przykrywając się kołdrą. Nie wytrzymałem i wypaliłem:
          - Czy możesz w końcu przestać?
          - A ty możesz w końcu przestać? - naśladowała mój głos z takimi samymi pretensjami w głosie.
          Plus tej wymiany zdań był jeden: Lin w końcu na mnie spojrzała. Może nie do końca w taki sposób, jaki bym sobie życzył, ale spojrzała.
          - Cały czas mnie ignorujesz.
          - A ty cały czas mnie okłamujesz.
          Na każde moje słowo ona odpowiadała dwoma i w ten sposób zdobywała w naszej walce decydujące punkty. Byłem wkurzony, zły, smutny, przygnębiony i zdesperowany. A ta mieszkanka uczuć nie wyszła nikomu jeszcze na dobre.
          - Nie okłamuję cię.
          - Teraz właśnie znowu to zrobiłeś! - zerwała się z łóżka, stając na przeciw mnie i wysyłając mocne pioruny, bijące z jej łagodnych oczu. - Czy to, do cholery jasnej, nie rozumiesz, że się o ciebie martwię, bo cię kocham?! Nie chcę, żeby jutro z rana znów wparowała tu policja, zabierając mi ciebie, może tym razem już nieodwołalnie! I to jeszcze na oczach Sally! Czemu ty nie chcesz być ze mną szczery?! Ty wiesz o depresji, o cięciu się, o terapii, wiesz o mnie wszystko! Co to jest za związek, kiedy ty nawet nie starasz się mi zaufać, ani sobie pomóc?! Co to za związek, który jest zbudowany na kłamstwie i jakiś chorych tajemnicach?!- krzyczała, jednak nie na tyle głośno, na ile te słowa zdawały się kwalifikować co do tonu głosu. Może wiedziała, że tym nic nie zdziała, a może nie chciała obudzić śpiącej w sąsiednim pokoju pięciolatki.
          - A czy ty nie rozumiesz, że boję się, że jak ci wszystko powiem, to cię stracę?! Że się mnie przestraszysz, odejdziesz i odseparujesz ode mnie, a ja już nigdy w życiu cię nie zobaczę?! Kurwa, Lin, moja przeszłość to nie są powody do dumy, zwłaszcza przed tak wspaniałą dziewczyną, jak ty! Nie po to tyle o nas walczyłem, nie po to tyle razem przeszliśmy, żeby teraz tak to wszystko się skończyło! Kocham cię, do cholery. I wiem, że bez ciebie już bym sobie nie poradził... - opadłem na łóżko i schowałem twarz w dłoniach. Wiedziałem, że kwestią sekund jest tylko odgłos donośnego trzaśnięcia drzwiami i zniknięcie Lin. I wydawało się to najlepszym wyjściem, niż kłócić się i warczeć na siebie dalej. Jeszcze któreś z nas powiedziałoby o kilka słów za dużo.
          Pomimo różnic, mieliśmy podobne charaktery. Lin była uparta i ja byłem uparty, Lin była pyskata i ja byłem pyskaty, Lin była nieustępliwa i ja byłem nieustępliwy, Lin była zawzięta w swoich postanowieniach i ja również taki byłem. Razem więc moglibyśmy rozpętać III wojnę światową.
          Jednak drzwi nie zatrzasnęły się z hukiem, co więcej - nawet się chyba nie otworzyły, ale też nie było słychać oddechu drugiej osoby. Więc nie miałem pewności, czy dziewczyna nadal tu jest.
          Jakiekolwiek wątpliwości po paru minutach zostały rozwiane przez delikatny dotyk kruchych dłoni, przywłaszczających sobie moje barki i zamykając je w uścisku. Caroline usiadła obok mnie, ale jakimś sposobem ostatecznie za siedzonko służyły jej moje kolana. Pogładziła policzek, czym przypomniała mi, że powinienem się ogolić, bo mój zarost nie zabawiał się z maszynką od siedmiu dni, po czym skończyła się zmiana dłoni, a dyżur teraz pełniły usta.
          - Nie lubię się z tobą kłócić. - szepnęła blisko mojego ucha i teraz przyszła jego kolej na nieziemskie pieszczoty.
          Westchnąłem, poprawiając już i tak ciasny uścisk na jej talii.
          - Nawet nie wiesz, jak zdenerwowany byłem, kiedy nie zwracałaś na mnie uwagi. - wyznałem i zaciągnąłem się wanilią ukrytą w jej ciemnych włosach.
          - Zasłużyłeś sobie na to. - zaśmiała się melodyjnie i zeszła z moich kolan. Już chciałem kazać jej zająć jej poprzednie miejsce, które mogłoby uchodzić za stałe, ale ona powiedziała:
          - Połóż się i rozbierz.
          Uniosłem brwi. Jednak nie zamierzałem się opierać, rozochocony szybko pozbyłem się koszulki i dresów. I kiedy posłałem jej cwany uśmiech, jej brew uniosła się ku górze w geście rozbawienia.
          - Nie to miałam na myśli, zboczeńcu! Przecież trzeba cię posmarować.
          Przypomniałem sobie o maści, jaką przepisali mi w szpitalu, która śmierdziała jak siki węża. Skrzywiłem się na myśl o tym. Zdecydowanie wolałem mieć na swoim ciele zapach wanilii, niż tego cholerstwa. A potem rzuciłem z arogancją do udającej się po lekarstwo Caroline:
          - Po prostu masz na mnie ochotę, a maść to pretekst.
          - A ty na mnie nie masz? - zaśmiała się i równocześnie nie zaprotestowała mojemu stwierdzeniu.
          Położyłem się na łóżku, wpatrując się w sufit i myśląc nad słowami dziewczyny. Zasługiwała na prawdę, a ja zasługiwałem na jej odejście, ale zapierałem się przed tym wszelkimi możliwymi sposobami. Caroline była moją Lin i zawsze będę o nas walczyć. Sprzeciwię się całemu światu, żeby być z nią.
          Po chwili szatynka wróciła z smarowidłem na obrzęki w ręku. Bez słowa usiadła obok mojego brzucha, a ja bacznie obserwowałem dalsze, wykonywane przez nią czynności. Dziewczyna chyba to zauważyła, bo uśmiechnęła się podstępnie i przed balsamowaniem na torsie każdego siniaka, wcześniej składała na nim tysiące czułych pocałunków. I to pomagało mi o wiele bardziej niż śmierdzące moczem gada mazidło. Masowała przyjemnie dłońmi nagą skórę, a jej usta były coraz niżej, a tym samym bliżej miejsca, gdzie pragnąłem je poczuć. Pobudzony, szybko zmieniłem pozycję, zwisając nad nią i spoglądając w jej oczy z pożądaniem.
          - Zapomniałeś, że nie możesz się przemęczać? - uśmiechnęła się złośliwe i pstryknęła mnie w nos.
          - Seks z tobą nie kojarzy mi się z męczarnią. - odpowiedziałem zaczepnie. - Tylko z kurewską przyjemnością.
          I zaatakowałem jej usta swoimi. Degustowałem smak jej pasty do zębów, pomrukując cicho, aż Lin przerwała i powiedziała z troską:
          - Mimo wszystko, Ashton. Zero seksu i siłowni dopóki nie będzie z tobą lepiej, bo wątpię, żeby to pomogło ci się zregenerować. - i zepchnęła mnie z siebie.
          No tak - bezpieczeństwo najważniejsze. A to, że jestem podniecony i podniecam się bardziej, gdy tylko spojrzę na Caroline, nikogo nie obchodzi.
          - Chociaż mogłabyś się ubrać. - wskazałem brodą jej nagie ciało i opadłem bezsilnie na poduszki.
          - Zawsze tak śpię. - mruknęła ze zmarszczonymi brwiami.
          - Wiem. - odparłem. - Ale to nie zmienia faktu, że przez twoja nagość nadwyręża moją samokontrolę.
          Lin zaśmiała się perliście i wstała.
          - Jeśli to tak bardzo ci przeszkadza to się ubiorę. - oznajmiła i celowo kręciła ponętnie biodrami przy każdym kroku. Fuknąłem cicho, przez co w sypialni znów można było usłyszeć śmiech rozbawienia dziewczyny. Wyjęła coś z szafy w kolorze bladego różu i założyła na siebie. Gdy zorientowałem się, że jej półprzeźroczysta, sięgająca ledwo za jędrne pośladki "koszula nocna" jest równie prowokująca, co sama bielizna, moje zirytowanie nie znało granic. Czy ona robiła to specjalnie, czy ona  na serio śpi w czymś takim? Na domiar złego, Lin zdjęła jeszcze stanik, przez co bez trudu mogłem dostrzec jej sutki przez satynowy, niewielki kawałek materiału.
          - Jesteś okropna. - powiedziałem, kiedy znów wróciła na lewą część łóżka.
          - O co ci chodzi? Przecież się ubrałam. - odparła i z niezrozumieniem spojrzała na mnie.
          - W to? - wskazałem ręką na koszulę, która równie dobrze mogłaby być sprzedawana w dziale bielizny erotycznej w sklepie Victoria's Secret. - To ma mnie uspokoić?
          - Bądźmy szczerzy, Ashton. - powiedziała Caroline, wskoczyła pod kołdrę i podparła się na łokciu twarzą w moją stronę. - Ty podniecasz się samym faktem, że dzielimy jedno łóżko.
          - Nie zamierzam zaprzeczać. Ale ty w tym - podkreśliłem, wskazałem na jej "piżamę" i również przeniosłem się do pozycji, takiej jak Lin - podniecasz mnie jeszcze bardziej.
          - Po prostu idź spać. - wymruczała, ziewając słodko. Upewniła się, że maść się wchłonęła, a później przykryła kołdrą również mnie. Odgarnęła mi grzywkę z czoła, by zrobić miejsce na jej pocałunek i wtulając się we mnie, czekała na sen.
          Jednak pomimo zmęczenia Lin, sen nie nadchodził przez długie minuty. Wiedziałem, co jest tego bezpośrednią przyczyną. Poczucie winy i odpowiedzialności uderzyły we mnie wraz z wspomnieniem naszej kłótni. Przymierzałem się do tego kilka razy, ale nic nie przechodziło mi przez gardło. Westchnąłem.
          - Kiedyś ci wszystko opowiem, Lin. - odezwałem się w ciemność i dostrzegłem wpatrujące się we mnie, odbijające blask księżyca źrenice. - Kiedy będę gotowy.
          - Obiecujesz? - wystawiła w moją stronę mały, smukły palec. Uśmiechnąłem się lekko i wyjąłem rękę spod kołdry, by objąć go swoim.
          - Obiecuję.
          Potem już żadne z nas nie trudziło się z bezsennością.




Cześć, wszystkim! Miła niespodzianka? Rozdział jest długi i pisany z perspektywy Justina, bo jakoś wolę pisać i czytać patrząc na wydarzenia oczami facetów. Wakacje zbliżają się wielkimi krokami, więc jest szansa, że rozdziały tutaj będą pojawiały się częściej. Może nie regularnie, ale częściej. Niewiele zostało nam do końca tego opowiadania i mam pomysł na nowe, co stanowi dla mnie motywację. A na pewno nie zostawię ELMTY bez zakończenia, bo mam do niego sentyment. Osobom, które nadal tu są, czytają i komentują, chciałabym jeszcze podziękować za cierpliwość. W moim życiu zaszły kolosalne zmiany, co odbiło się na bloggerze. Życzę Wam udanego tygodnia i do następnego rozdziału, xxo.



4 komentarze:

  1. Może nie zawsze komentuje, ale bądź pewna, że zawsze czytam. Zakochałam się w ELMTY, dosłownie. Kocham twój styl pisma i podziwiam za wymyślenie fabuły. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.

    Życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy raz komentuje twojego bloga, ale jestem już dość długo...
    Strasznie mi się podoba twój styl pisania i w ogóle twoje opowiadanie.
    Masz to COŚ w sobie dzięki czemu nadal tutaj jestem.
    A ta historia po prostu wymiata! Elmty jest rewelacyjne <33
    Rozdział jest faktycznie strasznie długi dzięki czemu lepiej się czyta.
    Strasznie się bałam co się stanie z Ashtonem...
    A tym bardziej co będzie z Carolin! O la Boga taki stres!
    Już nie mogę się doczekać następnego <333
    Do napisania kochana i dużo weny tobie życzę!
    Nuśka x.x

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja dalej oczekuje na kolejny rozdział :')
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  4. SPAM
    Hejo! Zapraszam do siebie: https://thatsmyjam-hyeri.blogspot.com/. Dopiero zaczynam, ale uważam, że warto zajrzeć, jeżeli ma się jakikolwiek związek z kpopem, a nawet jeżeli nie to na pewno znajdziesz coś dla siebie. Blog jest wielofunkcyjny i dlatego potrzebuję na początku odrobinki wsparcia. Wystarczy, że poświęcisz kilka minut na zapoznanie się z pierwszym postem i napiszesz kilka słów odpowiadając na moje pytania, a ogromnie mi pomożesz. Z góry dziękuję ^^

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za komentarz! To wiele dla mnie znaczy ♥