2.04.2015

14. ~ "Na wypadek, gdybyś zmienił zdanie, będę tutaj czekać"

"Wiem, że ostatecznie pewnego dnia 
będę musiała pozwolić temu odejść,
ale trzymam to na wszelki wypadek.
Na wypadek, gdybyś nie znalazł tego, czego szukasz.
Na wypadek, gdybyś zatęsknił za tym, co miałeś.
Na wypadek, gdybyś zmienił zdanie, będę tutaj czekać.
Na wypadek, gdybyś po prostu chciał wrócić do domu."




          Przez głowę przebiegła mi myśl, że dostałam zawału serca i zaraz zajmę miejsce na asfalcie, obok Simona, a wtedy nikt nie zdołałby uratować mnie, a co gorsza jego. Zacisnęłam mocno powieki, starając sobie przypomnieć kurs pierwszej pomocy, na który kiedyś uczęszczałam. Jednak teraz z doświadczenia wiem, że kiedy jest się w prawdziwym niebezpieczeństwie, kiedy dzięki nam może przeżyć człowiek i kiedy nie mamy przed sobą martwej lalki z plastiku, tylko żywą osobę, która przez nasz jeden niewłaściwy ruch może zginąć, na nic nie przyda się nauka i jej teoria, tylko zimna krew.
          Próbowałam oddychać, jednak niewiele mi to pomogło. Niewiele także myśląc i zastanawiając się, kucnęłam obok chłopaka i sprawdziłam jego puls, przykładając dwa złączone palce do jego szyi. Moje przerażenie było ogromnie, kiedy nie poczułam nic. Zdenerwowana, nachyliłam się nad klatką piersiową Simona i przyłożyłam ucho do jego piersi. Usłyszałam.
          Usłyszałam słabe bicie serca, które wciąż walczy. 
          Żyje.
          Z powrotem pobiegłam do samochodu i zaczęłam szukać w torebce mojej komórki. Na moją niekorzyść, nie mogłam jej znaleźć, dlatego zniecierpliwiona, wysypałam całą zawartość czarnej torby na miejsce pasażera. Spostrzegłam telefon na wycieraczce i zachłannie go chwyciłam w obie dłonie. Drżącą ręką odblokowałam urządzenie i kliknęłam na połączenia. Nie mogłam nawet przypomnieć sobie numeru pogotowia. Byłam już bliska płaczu. Wybiegłam z mercedesa i z trzaskiem zamknęłam drzwi wpisując sto dwanaście, mając nadzieje, że ten numer powiadomi odpowiednie osoby. Znów znalazłam się obok chłopaka i z trudem nacisnęłam zieloną słuchawkę.
          Oczekiwanie było torturą. Masz przy sobie umierającego człowieka, który w każdej chwili może zaczerpnąć powietrza po raz ostatni, a jednocześnie przez naszą służbę zdrowia jesteś zmuszony do odliczania sygnałów.
          - Centrum powiadamiania ratunkowego, słucham? - zgłosił się operator.
          Bełkotałam i nawet teraz nie pamiętam co. Płakałam do słuchawki, krzyczałam, błagałam o pomoc, opisywałam miejsce w jakim się znajduję, przypominałam sobie nazwisko Simona, a nawet swoje.
          Pytano mnie także o rodzaj zdarzenia. Nie chciałam mieć Simona na sumieniu, dlatego powiedziałam o wypadku samochodowym. Pani po drugiej stronie po kolejni, spokojnie wyjaśniała mi co mam robić, jak mam ułożyć Simona i jak odpowiednio mam wykonać masaż serca. Nie musiałam długo czekać, aby zobaczyć w oddali zbliżającą się i zawiadamiającą głośnymi syrenami karetkę.
          Najbardziej bałam się tego czarnego worka, który w każdej chwili może przyprowadzić lekarz i przykryć nim ciało chłopaka. Funkcjonariusze mówili coś do siebie, a chyba nawet do mnie, jednak słyszałam tylko pojedyncze, stłumione dźwięki i tępo wpatrywałam się, jak Simona układali na noszach.
          - Panie doktorze, co z nim? - zapytałam mężczyznę w czerwonej kurtce, z plakietką z nazwiskiem przyczepioną nad lewą piersią.
          Lekarz spojrzał na mnie znad swoich okularów i dokładnie mi się przyjrzał.
          - A kim pani dla niego jest? - zapytał.
         Nienawidziłam tego pytania. Możesz uratować życie innemu człowiekowi, a kiedy zapytasz się o jego stan z zupełną troską, zbywają cię mówiąc, że nie jesteś rodziną.
          Dlatego postanowiłam kłamać.
          Dyskretnie włożyłam ręce do kieszeni.
          - Jestem narzeczoną Simona. - powiedziałam, a doktor niemalże od razu spojrzał na moją prawą dłoń, która była schowana w kieszeni. Wiedziałam, że na potwierdzenie moich słów będzie szukał pierścionka. Nie mając dowodów, zacisnął usta w cienką linię.
          - Może pani jechać za nami. - mruknął i zamknął za sobą białe drzwi ambulansu.
          Szybko pobiegłam do swojego samochodu i głośno zatrzasnęłam za sobą drzwi. Odpaliłam silnik i cały czas jechałam na karetką. Na miejscu nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Pielęgniarka tłumaczyła się, że trzeba wpierw porobić wszystkie potrzebne badania i inne takie, by dowiedzieć się czy nie ma żadnego urazu wewnętrznego. Chcieli także zbadać mnie, ale prócz lekko przyspieszonego bicia serca, nic mi nie było. Pozostało mi więc siedzenie i czekanie na niewygodnym krzesełku na korytarzu.
          Czekałam dosyć długo, a każda kolejna minuta spędzona w szpitalu była dla mnie torturą i mimo, że to nie moje życie było zagrożone, czułam się równie źle, a może nawet jeszcze gorzej. Prawie zabiłam człowieka, jeśli nie zabiłam i teraz nie będę potrafiła o tym zapomnieć. Nie bałam się więzienia na tyle, jak bałam się, reakcji innych i że moi przyjaciele mi tego nigdy nie wybaczą.
         Niespodziewanie drzwi od sali się otworzyły. Szybko poderwałam się z krzesełka i podbiegłam do lekarza prowadzącego.
          - Doktorze, co mu jest? - zapytałam prędko, niespokojnie i chyba można byłoby powiedzieć, że niezrozumiale. Oczekiwanie na odpowiedź specjalisty była dla mnie wyrokiem ostatecznym. Jedna sekunda może zmienić nie tylko moje dotychczasowe życie, ale także niepewne życie Simona, który przecież może zostać niepełnosprawny przez moją nieodpowiedzialność.
          - Dość mocny wstrząs mózgu i kilka siniaków oraz zadrapań na ciele, jednak urazu wewnętrznego nie ma i na razie nie ma także żadnych objaw do niepokoju. Uderzenie, widocznie, nie było zbyt silne.
          Odetchnęłam głęboko z ogromną ulgą.
          - A mogę do niego wejść? - zapytałam cicho, bojąc się odmowy.
          Lekarz w średnim wieku zmarszczył swoje krzaczaste brwi i uniósł wzrok znad, jak przypuszczam, wyników rozmaitych badań.
          - Pani narzeczony jest bardzo osłabiony i musi odpoczywać, więc nie sądzę...
          - Bardzo pana proszę. - przerwałam niegrzecznie. - Na pewno nie będę za długo. To dla mnie bardzo ważne. - powiedziałam i obserwowałam reakcje doktora.
          Mężczyzna westchnął ciężko i poprawił swój biały kitel.
          - Dobrze, ale niech pani nie mówi, że to ja pani na to pozwoliłem. - oznajmił i uśmiechnął się pocieszająco. - I proszę pamiętać, co mi pani obiecała. Nie za długo!
          - Oczywiście, będę pamiętać i bardzo panu dziękuje! - krzyknęłam na odchodnym i podbiegłam pod drzwi sali, w której leżał chłopak. Przez przeźroczystą szybę mogłam dostrzec, jak lekko zmęczony, rozmawia z pielęgniarką, która spisuje coś z monitora aparatury, stojącej obok niego. Kiedy mnie zauważył nie krył swojego zdziwienia. Wypuściłam powietrze ze świstem i nacisnęłam na klamkę. Popchnęłam drzwi i podeszłam do jego łóżka.
          - Cześć. - przywitałam się cicho.
          - Hej. - uśmiechnął się blado. - Co ty tu robisz?
          - Muszę ci coś powiedzieć. - mruknęłam, wiedząc, że może nic nie pamiętać albo przynajmniej nic nie wiedzieć. Byłam tak przestraszona i zdenerwowana, jak jeszcze nigdy wcześniej. Jedno jedyne zdanie, które padnie z moich ust może zmienić moją relację z Simonem i z innymi przyjaciółmi Ashtona, którą starałam się zbudować jak najlepiej potrafiłam. Mimo iż prawdopodobnie większość z nich o mnie zapomniała, mi nadal na nich zależało, nie zważając na to, że poznałam ich dzięki Ashtonowi, który zostawił mnie w najgorszy z możliwych sposobów i który raz na zawsze pozwolił sobie mnie odpuścić, jakbym nigdy nie była dla niego ważna i jakby nigdy mu na mnie nie zależało. Mimo to, dalej chciałam utrzymywać przyjazne kontakty z Susan, z Mattem, z Lucy, z Simonem i oczywiście z Megan, która w ostatnim czasie stała mi się bardzo bliska, zupełnie jak siostra.
          - Jesteś tutaj przeze mnie. - szepnęłam w końcu z wyraźnym wstydem na twarzy, który nie pozwolił mi na dalsze spoglądanie w jego oczy. - Potrąciłam cię.
          Między nami nastała cisza, która raniła moje uszy. W czasie, kiedy ja bawiłam się nerwowo palcami i przygryzałam wnętrze policzka, Simon pewnie szukał w głowie odpowiednich słów, by złożyć przeciwko mnie zeznania policji, a co gorsza... Powiedzieć o wszystkim Ashtonowi. Już teraz nie chce mnie znać, a co dopiero wtedy, gdy dowie się, że mogłam zabić jego najlepszego przyjaciela. Blondyn jakoś nie myślał o zawiązaniu ze mną kontaktu, a cisza stała się na tyle męcząca, że postanowiłam zrobić to ja.
          - Przepraszam. - szepnęłam, czując jak łzy zbierają się pod moimi zamkniętymi powiekami. - Nie widziałam cię, naprawdę. - powiedziałam i odważyłam się podnieść lekko załzawiony wzrok i spojrzeć w jego oczy.
          Ku mojemu zdziwieniu, na jego twarzy nie malowało się uczucie złości, pogardy, czy zawziętości. Wręcz przeciwnie - spoglądał na mnie z troską i jakby... Z współczuciem? Przecież o mało go nie zabiłam, przeze mnie targnął się o własne życie, a mimo to nie krzyczy na mnie, nie robi wyrzutów.
          - Powiesz coś? - zapytałam wreszcie, będąc na skraju załamania przez jego długie milczenie. - Zaczynam się martwić.
          - To raczej ja powinienem martwić się o ciebie. - powiedział.
          Uniosłam brwi w niemałym zdziwieniu.
          - O mnie? - spytałam nie dowierzając, a Simon przytaknął tylko skinieniem głowy. - Przecież z mojej winy mogło ci się coś stać, ten dzień mógł być twoim ostatnim, a w najlepszym przypadku mogłeś zostać kaleką do końca życia i ty mi mówisz, że martwisz się o mnie?
          Chłopak usiadł na łóżku. Jego twarz nie zmieniła swojego wyrazu, a oczy w dalszym ciągu utkwione były w moich tęczówkach i wyglądało to tak, jakby starał się coś w nich wyczytać.
          - Jak widzisz, żyję, chodzę i mam się całkiem dobrze. - zaśmiał się lekko, jednak po chwili od razu spoważniał. - Ale chyba o tobie tego powiedzieć nie mogę.
          Zamurowało mnie i chyba coś upuściłam, bo po pomieszczeniu rozległo się huknięcie. Nigdy nie rozmawiałam o moich osobistych problemach z Simonem, z Mattem, czy z innymi dziewczynami, prócz Megan, ale ona powiedzieć tego nie mogła. Kiedy już chciałam zaprzeczyć, uśmiechnąć się sztucznie i zapewnić, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, kiedy już otwierałam usta, on powiedział:
          - Nawet nie próbuj. Myślisz, że nie wiem co się dzieje z tobą i z Ashtonem? - zapytał retorycznie i spojrzał na mnie, cierpliwie czekając na jakąkolwiek reakcje z mojej strony.
          - Mówił ci? - szepnęłam ledwo słyszalnie.
          Jednak Simon nie kwapił się do tego by odpowiedzieć, wręcz zignorował moje słowa i w dalszym ciągu wypalał dziurę w mojej twarzy swoim skupionym na mnie spojrzeniem.
          - A co ma się dziać? - odpowiedziałam, niby obojętnie, pytaniem na pytanie, wiedząc, że gdybym tego nie zrobiła, siedzielibyśmy w niezręcznej ciszy. - Po prostu znudził się mną i tyle.
          - A ciebie to nie boli. - dokończył.
          - Wcale. - przytaknęłam.
          Muszę przyznać, że byłam doskonałą aktorką. Bez żadnych praktyk, szkoleń i innych ośrodków nauki tego zawodu, mogłam równać się z samą Kate Winslet, którą tak uwielbiałam oglądać w romantycznym Titanicu. Mogłabym grać w filmach i reżyserzy byliby ze mnie zadowoleni. Miesiące udawania radosnej, beztroskiej, szczęśliwej dziewczyny działają cuda. 
          Nie wystarczy obdarować człowieka jednym przelotnym spojrzeniem, by go poznać i ocenić po pozorach, a ja o tym wiem najlepiej.
          - Tak, na pewno. A ja jestem królową Anglii. - powiedział z ironią.
          - W sumie lepiej byłoby ci w koronie, niż w kapeluszu. - zaśmiałam się.
          Byłam jemu wdzięczna. Mimo to, jak bardzo mnie bolało, on potrafił obrócić to w żart i spowodować mój uśmiech. Dzięki niemu na kilka sekund zapominałam o moim złamanym sercu, które nie chciało nikogo innego, jak tylko tego przystojnego dupka, z którym przeżyłam tak wiele. W moim sercu zapisane było tylko nazwisko Martinez i pomimo moich wielokrotnych prób na wszelkie sposoby, nie udało mi się go zetrzeć.
          Po kilku minutach śmiania się i wymienianiem się uwag na temat nakrycia głowy Simona, spoważniałam nagle i przypatrywałam się w dalszym ciągu uśmiechniętemu chłopakowi. Kiedy boleśnie zdałam sobie sprawę, że w każdej chwili może pojawić się tutaj mój ex, wszystko wróciło do normy, a smutna świadomość powoli zaczęła znów dawać o sobie znać. Postanowiłam, że im prędzej pożegnam się z Simonem, tym lepiej dla mnie.
          - Będę musiała już iść. - oznajmiłam, przez co uśmiech chłopaka zniknął na tyle szybko, na ile się pojawił. - Simon, jeszcze raz cię bardzo, bardzo przepraszam i...
          - Daj spokój. - przerwał mi. - To też moja wina, mogłem się rozejrzeć, czy żaden samochód nie jedzie. Myślę, że lepiej dla nas obojgu będzie, jeśli o tym zapomnimy i zachowujmy się tak, jakby taka sytuacja w ogóle nie miała miejsca, dobrze? - zapytał. 
          - Dobrze. - uśmiechnęłam się delikatnie.
          - Ale zanim wyjdziesz, muszę cię jeszcze o coś zapytać. - dodał. - Tylko obiecaj, że nie będziesz się denerwować.
          - Niby dlaczego miałabym? - uśmiechnęłam się szerzej i utkwiłam spojrzenie w brązowych tęczówkach chłopaka, który spojrzał na mnie z rodzajem strachu.
          - Kochasz go?
          Tym razem to mój uśmiech znikł niewyobrażalnie szybko.
          To był jeden z tych momentów, w których załamywał mi się głos. 
          Spuściłam wzrok i postanowiłam milczeć.
          Lepiej jest nic nie mówić, niż skłamać.
          Dzięki mojej reakcji blondyn domyślił się odpowiedzi. Miałam jednak za mało odwagi, by podnieść głowę, dlatego nie wiem, jaka była jego reakcja, jednak czułam jak wzrokiem przeszywa mnie na wylot. 
          - To dlaczego mu tego nie powiesz? - znów zadał pytanie.
          Przereklamowane pytanie. Gwarantuję, że każdy przyjaciel, każda pani psycholog, każdy członek rodziny, dosłownie każdy wam je zada, myśląc, że to jest takie proste. Przecież gdym powiedziała Ashtonowi co do niego czuje, nic by to nie zmieniło, a może, co gorsza, on byłby zdolny do tego, by mnie wyśmiać, zadając najtwardszą, największą i najbardziej bolesną ranę w moim sercu.
          - Bo boję się odpowiedzi. - szepnęłam cicho, ledwo słyszalnie.
          - Dlatego właśnie się o ciebie martwię. - westchnął. - Mnie poboli przez chwilę i przestanie. Natomiast twoja sytuacja jest o wiele gorsza. Bo tutaj - wskazał na moją klatkę piersiową, mając zapewne na myśli denne pozostałości mojego serca - jest gorzej niż w niejednym umyśle chorego psychiczne człowieka. Nogę można wyleczyć bardzo szybko, a serce... Może zostać zranione do końca.
          Mimo, iż skończył tylko szkołę gimnazjalną i poprzestał na tym etapie swojej edukacji, Simon był jednym z najinteligentniejszych osób, jakie kiedykolwiek poznałam. Był chłopakiem, który miał w sobie empatię, który wiedział, jak traktować kobiety i który starał się iść przez drogę swojego życia nie krzywdząc nikogo. Używał dobrej gry słów i wiedział, co w zaistniałej sytuacji może powiedzieć, a był ode mnie starszy zaledwie o rok.
          - A i żeby było jasne, ja cię w żaden sposób nie usprawiedliwiam. Uważam, że Ashton to kawał sukinsyna, ale widzę, że ty nie masz zamiaru walczyć, porządnie mu przyłożyć i przywołać mu rozum. Ale nie martw się, jak zawsze wszystko muszę robić sam. Osobiście mu nakopię do tego gwiazdorskiego tyłka.
          Uśmiechnęłam się.
          - Oboje wiemy, że Ashton nie jest z tych osób, które się zmieniają. Dlatego przestań szukać szczęścia w tym samym miejscu, w którym je zgubiłaś.
          Właśnie zdałam sobie sprawę, że świat przeszkadza mi w prowadzeniu szczęśliwego życia i już od momentu moich narodzin mnie znielubił. Simon właściwie potwierdził to, czego się obawiałam i odrzucałam tego typu myśli w tył mojej głowy. Jednak one były prawdą - przykrą prawdą, a ja ze wszystkich sił starałam się zamykać oczy na jej brutalność.
          W przeciwieństwie do innych, Simon przynajmniej jest ze mną szczery i nie daje mi złudnej nadziei.
          - Susan ma szczęście, że ma takiego faceta. - powiedziałam.
          Nagle twarz blondyna stała się jeszcze smutniejsza, chociaż nie byłabym w stanie w to uwierzyć. Nigdy nie widziałam tak przygaśniętych oczu, których jakaś niewyjaśniona moc skradła cały blask. Znów przez moją głupotę, kogoś skrzywdziłam. Ugryzłam się w język.
          - Jej to powiedź. - mruknął.
          Chciałam go pocieszyć, chciałam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo doskonale rozumiałam, co czuje i wiedziałam, czego najbardziej mu potrzeba. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, gdy nagle po pomieszczeniu rozległa się jakaś hiphopowa piosenka dochodząca z głośnika komórki chłopaka.
          - To Ashton. - szepnął, spoglądając na mnie, jakby bał się i pytał mnie o pozwolenie odebrania połączenia.
          - W takim razie odbierz. - zachowałam cichy ton jego głosu i zaatakowałam zębami suchą ze stresu wargę. Obserwowałam w skupieniu, jak mimika twarzy Simona się zmienia z każdą sekundą.
          - Siema, stary... Miałem wyłączony telefon... Nie, nie. Jestem w szpitalu.
          Ostanie zdanie wypowiedziane przez chłopaka podziałało na mnie, jak kubeł lodowatej wody, wylanej wprost na moją głowę. Poderwałam się szybko z rogu szpitalnego łóżka, na którym do tej pory siedziałam, zwracając na siebie uwagę chłopaka.
          Oczywiście, że Ashton będzie chciał odwiedzić swojego przyjaciela w szpitalu i sprawdzić stan jego zdrowia. Powiedziałam bezgłośnie, że już pójdę i założyłam torbę przez ramię.
          - Nie, poczekaj! - krzyknął blondyn. - Pamiętaj, że... - zwrócił się do mnie, ale ja paniczne wskazałam na telefon, który miał przyłożony do ucha, przez co Martinez wszystko słyszał i już zdążył wypytać się Simona z kim rozmawia.
          - Nie, stary. Nikogo tu nie ma. - oznajmił i spojrzał na mnie.
          Pamiętaj, że jestem... - wyczytałam z ruchu jego warg.
          Przytaknęłam i podeszłam do niego, składając ciche muśnięcie na jego policzku na pożegnanie.
          I wyszłam z sali z przytłaczającą mnie świadomością, że Ashton nigdy nie będzie mój, a ja nigdy nie będę jego.
          


Kochany,
          siedzę i tępo wbijam wzrok w ścianę. Wiesz, że wszystkie moje myśli, mogę zadedykować właśnie Tobie? Wiesz, że mogłabym dusić się tylko po to, by podzielić się z Tobą moim jedynym oddechem? Nie wiesz, bo moja miłość dla Ciebie już nie istnieje. Nie ma jej, prysła, zniknęła, od tak. Wstaję i chwiejnym krokiem podchodzę do okna. Nie jestem pijana. To tylko stare wspomnienia dają o sobie znać. Przyjdziesz jeszcze kiedyś? Obejmiesz mnie jak dawniej? Chciałbym poczuć jeszcze raz Twój zapach. Oczywiście że go pamiętam, chciałabym tylko go poczuć... Ostatni raz. 
          Gwiazdy świecą na przemian, ciekawa jestem czy spoglądasz teraz w niebo. Tak jak kiedyś, gdy letniej nocy razem szukaliśmy tej, która świeciła najmocniej. Pamiętasz?
          Bo ja nigdy nie zapomnę. 
          Nawet nie wiem gdzie teraz jesteś. Czy w ogóle jeszcze o mnie pamiętasz. Ale mam nadzieję, że gdziekolwiek teraz jesteś, kilka wspomnień po nas, masz jeszcze przy sobie. I na wypadek, gdybyś zmienił zdanie, gdybyś zatęsknił za tym, co miałeś, będę tutaj czekać.
Twoja Lin.


          Obserwowałam w ciszy, jak oczy pani doktor przeskakiwały z linijki na linijkę napisanego przeze mnie listu do Ashtona. Z zaszczytem mogłam stwierdzić, że odrobiłam zadanie domowe, jakie mi zadała. Gdy jej spojrzenie skierowało się na sam dół, na podpis listu, zaginęła go w sposób, jaki wcześniej zrobiłam to ja i spojrzała na mnie.
          - Zapomnisz o nim i nie będziesz wspominać go już co noc. Nie będziesz czekać aż wyświetlacz telefonu się podświetli i zobaczysz okienko z jego imieniem. Słysząc kiedyś "waszą" piosenkę w radio nie przełączysz jej, właściwie to nic wtedy nie zrobisz bo nawet nie zwrócisz uwagi. Będziesz zdolna do tego, by usunąć wszystkie wiadomości. Leżąc wieczorem w łóżku nawet przez chwilę nie pomyślisz o nim, brzmi nierealnie, prawda? Ale tak właśnie będzie, jeśli teraz dasz sobie spokój. Musisz zrozumieć, że tacy ludzie jak on nigdy się nie zmienią. On zniknął i nie wróci. Możesz cierpieć dalej, ale pamiętaj, że jeśli skończysz to jak najszybciej to będziesz coraz bliżej szczęścia, które czeka cię po uwolnieniu się od jego osoby. Wielu moim pacjentom się już udało, więc teraz twoja kolej.
           Milczałam. Żadne słowo nie było na tyle odpowiednie i żadne nie zdołałoby opisać tego, co w tej chwili czułam. Moją pierwszą myślą było ogromne niedoświadczenie pani Adams w sprawach niespełnionej miłości. Nieprawdopodobne wydawało mi się to, co powiedziała. Jednak po upływie kilku minut zaczęłam wyobrażać sobie moją przyszłość. Przyszłość, w której byłam prawdziwie szczęśliwa z kochającym mężczyzną mojego życia u boku, z gromadką wspaniałych i roześmianych dzieci, zupełnie niepamiętającą chłopaka o imieniu Ashton, który znacznie namieszał w moim nastoletnim życiu. I nie wiem dlaczego, ale na miejscu mojego męża ujrzałam Davida, który zawsze stawiał sobie moje spełnienie na pierwszym miejscu.
          - Czy on kiedykolwiek posunął się do tego, żeby cię wyzwać, poniżyć bądź uderzyć?
          W dalszym ciągu milczałam, przez co terapeutka doskonale zinterpretowała moją odpowiedź.
          - Jeśli ktoś traktuje cię źle, pamiętaj, że jest coś nie tak z nim, a nie z tobą. Normalni ludzie nie niszą innych ludzi.
          To zdanie zapamiętałam i postanowiłam, że przyłącze je do moich ulubionych cytatów, oprawię w ramkę i powieszę na jednej ze ścian w moim domu obok innych złotych myśli.
          Po kolejnej terapii, w ciągu kwadransa wróciłam do domu, powiedziałam "kurwa" osiemset razy i byłam osiem razy przerażona, że już nigdy nie zobaczę uśmiechu Ashtona.
          Gdy zamknęłam drzwi mieszkania, usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Piosenka o nieszczęśliwej miłości bezlitośnie głośno leciała z głośnika komórki, uświadamiając mnie, że jest napisana z myślą o mnie.
          Muszę zmienić dzwonek. - pomyślałam. Wygrzebałam z torebki telefon i nie patrząc na wyświetlacz odebrałam połączenie, z myślą, że, że to pewnie moi rodzice, weszłam do kuchni.
          - Tak?
          - Hej, czubku. - usłyszałam po drugiej stronie.
          Megan...
          - Jak tam? - zapytała z troską.
          - Okej. - odpowiedziałam krótko, upijając łyk z kartonu mleka, który wcześniej wyjęłam z lodówki.
          - To znaczy? - znów spytała nie zmieniając tonu swojego aksamitnego głosu.
          Zmarszczyłam brwi.
          - No okej. - powiedziałam.
          - "Okej", czyli tęsknię za nim, jest chujowo, cały czas o nim myślę i wciąż go kocham?
          Wiedziałam. Wiedziałam, że Megan jest na tyle dobrą przyjaciółką, że pomimo mojego odtrącenia, zimnego tonu, odrzucania połączeń przez ostatni czas ona ciągle się o mnie martwi, rozumnie i wie, co czuję.
          - Dokładnie. - szepnęłam.
          Kiedyś jemu powiem, że go kocham. I, że pragnęłam go w każdej minucie mojego monotonnego życia, na ławce w parku i na przerwie w szkole i w pracy. Powiem mu też, jaką obsesję miałam na jego punkcie i że śledziłam go wzrokiem nieustannie. Powiem jak się martwiłam o jego zdrowie. Powiem jak się bałam, gdy imprezował. Jak bardzo byłam zazdrosna, gdy w jego życiu zagościła inna. Powiem jak bardzo go potrzebowałam, gdy wszystko po kolei się burzyło w moim życiu. Powiem wszystko... I to, że największym marzeniem jest to, by dać jemu szczęście i stać się jego iskierką w oczach. Potem odejdę i wykrzyczę mu w twarz jak bardzo to zniszczył i jak bardzo skomplikował. Jakim idiotą jest, że dał mi nadzieję i ją sobie zabrał. I wykrzyczę mu też, że potrzebuję go obok siebie teraz. I zawsze.
          - Będę po ciebie jutro i razem gdzieś wyskoczymy. Myślę, że zakupy nam nie zaszkodzą. Musisz się rozerwać. Przyjechałabym dzisiaj, ale mam spotkanie i nie mogę. - wyjaśniła.
          - Spotkanie? - uniosłam brew. - Z Mattem?
          - Chciałabym. - zaśmiała się krótko. - Staram się o pracę.
          - To wspaniale! - krzyknęłam, jak sama się zdziwiłam z entuzjazmem. - Musimy to opić!
          Po drugiej stornie linii usłyszałam melodyjny chichot.
          - Opijać będziemy, gdy ją dostanę. Siedem innych osób stara się na to stanowisko. - westchnęła. - Ale jak nie ta praca, to inna. Mam dość życia na garnuszku rodziców.
          - Rozumiem cię, sama byłam niedawno w takiej sytuacji. A jeśli cię nie przyjmą, mogę się popytać o pracę w redakcji, gdzie pracuję ja. Może się coś znajdzie i dam ci znać. - oznajmiłam.
          - Kochana jesteś. - zaćwierkała radośnie. - Wiesz, muszę już kończyć i powoli się przygotowywać. Zadzwonię jutro, opowiem ci wszystko i dam znać, co z tymi zakupami. - powiedziała.
          - Okej. W takim razie nie pozostaje mi nic, jak tylko życzyć ci powodzenia i do zobaczenia jutro. - spojrzałam na słuchawkę telefonu i gdy miałam już go odłożyć i zakończyć połączenie usłyszałam krzyk przyjaciółki:
          - Caro, poczekaj! Pamiętaj, że cię kocham.
          W moim zmęczonym życiem sercu zapaliła się mała iskierka nadziei na to, że jednak gdzieś na tym świecie są osoby, które się o mnie troszczą, martwią, którym na mnie zależy i które mnie kochają. Być może nie potrzebuję Ashtona albo nawet innego chłopaka do dowartościowania mnie i mojej pracy.
            Uśmiechnęłam się, co ostatnimi czasy zdarza się bardzo rzadko i poczułam jak w kącikach moich oczu pierwszy raz od bardzo dawna zbierają się łzy wzruszenia.
          - Ja ciebie też. - powiedziałam. - I dziękuje. - szepnęłam, szybko klikając na czerwoną słuchawkę, przerywając połączenie, nie chcąc, by Megan dowiedziała się, że płaczę i martwiła się niepotrzebnie.



          - Kłamie! Kłamie! - krzyczałam, rzucając poduszką w ekran plazmowego telewizora, kiedy facet przekonywał główną bohaterkę filmu o swoim uczuciu i daje jej złudną nadzieję, następnie, bez żadnych skrupułów przeleci ją, zostawi, a ona potem będzie płakać po nocach, wracać pamięcią do tej chwili, będzie się okaleczać i modlić się, by do niej wrócił i szczerze ją pokochał.
          Brzmi znajomo, prawda?
          Przeklnęłam siebie w myślach i wróciłam do wyjadania czwartego już kubeczka cytrynowych lodów, zupełnie nie przejmując się tym, że będę gruba, bo przecież i tak nie mam dla kogo ładnie wyglądać. Dalsze moje konsumowanie przerwał dzwonek do drzwi, powtarzający się desperacko kilka razy.
           - Ktoś jest bardzo zdenerwowany... - mruknęłam cicho, domyślając się ze względu na późną porę, że pod drzwiami mieszkania stoi sfrustrowana Megan, która nie dostała swojej wymarzonej pracy. Wstałam z sofy, ściszając telewizję i sprzątając po drodze porozrzucane puste opakowania po lodach, które wyrzuciłam do śmieci. Przelotnie przejrzałam się w lustrze i otworzyłam drzwi.
          Moje zdziwienie było na tyle ogromne, że byłam zmuszona odczekać parę minut, by pierwszy szok minął i mój mózg ponownie zaczął pracować. Przede mną stała mała dziewczynka o brązowych, długich włoskach i czerwonych, podpuchniętych, smutnych oczkach. Płakała, co bez problemu można było zobaczyć. Jej broda w dalszym ciągu lekko drżała, a na policzkach wciąż były widoczne stróżki łez.
          - Co ty tutaj robisz, słoneczko? - zapytałam delikatnie, starając się nie przestraszyć dziecka, które wpatrywało się we mnie dużymi, ciemnymi, przepełnionymi bólu oczami, mrugając raz na jakiś czas.
          - Proszę, zabierz mnie do Ashtona... - szepnęła ochrypniętym głosem dziewczynka.
          Te kilka słów w pełni wystarczyło mi domyślić się tożsamości dziecka, przypomnieć sobie i skojarzyć fakty. Wtedy nadszedł jeszcze większy szok niż poprzedni, gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Starałam się zachować zdrowy rozsądek, mimo iż zbytnio to nie poskutkowało. Wzięłam dziewczynkę na ręce i weszłam z nią do domu, zamykając za sobą drzwi. Miała na sobie tylko sukienkę z krótkim rękawkiem, a wieczory nadal są chłodne i mogłaby się przeziębić.
           W dalszym ciągu z dzieckiem na rękach weszłam w głąb salonu. Szatynka wyglądała na przestraszoną, zapłakaną i zagubioną. Domyślałam się, że z trudem przypomniała sobie nazwę ulicy, na której mieszkam i numer domu. Była tutaj zaledwie dwa razy i to ponad rok temu.
          - Sally, skarbie, co ty tutaj robisz? - zapytałam przejęta, mimo że starałam się tego nie okazywać. Naprawdę, byłoby to ostatnią rzeczą na mojej liście. Sama była pięciolatką po przejściach, która potrzebuje troski i swego rodzaju miłości. Klęknęłam przed dziewczynką i założyłam jeden z jej kosmyków gładkich włosów za ucho.
          - Wujek Tony przyleciał ze mną tutaj, bo musiał wyjechać w bardzo ważną delegacje po Europie. Chciał mnie odwieźć do babci albo chociaż do Ashtona, ale ktoś z pracy do niego zadzwonił, że coś się stało i musiał szybko wracać. Powiedział, że taki żółty samochód po mnie podjedzie i zawiezie mnie do Ascha. Caroli, ja nie chciałam jechać sama. Tak bardzo się bałam. - mówiła cichutko z przerwami, aż na końcu wybuchnęła płaczem. Bez zbędnych słów przytuliłam ją mocno do swojej klatki piersiowej, miarowo głaszcząc jej plecki, by ją uspokoić.
          Trwało to naprawdę bardzo długo. Dziewczynka łkała, a gdy mówiłam do niej, nie odpowiadała mi. Zaniepokojona, stwierdziłam, że w takiej sytuacji uspokoić ją może jedynie Ashton. Gdy zobaczy swojego brata, którego nie widziała od długich miesięcy zrodzi się w niej uczucie radości i zapomni o wydarzeniach z przez ostatnich kilku godzin.
          Teraz jednak zdenerwowana byłam na wujka, niby dorosłego biznesmena, mającego kilka firm w Anglii, a tak bardzo nieodpowiedzialnego, by zostawiać tak małe dziecko zdane same na siebie. Nietrudno było zgadnąć, że za oceanem nie poświęcał Sally wiele czasu i kazał pewnie robić to swoim pracownikom, a przecież pięcioletnie dziecko w tym okresie swojego dzieciństwa potrzebuje najbardziej miłości i poczucia bezpieczeństwa. Musi wiedzieć, że jest kochane i że ktoś je potrzebuje. Potem przyszła na mnie nieoczekiwana złość na Martineza. Jeśli potrzebował wolnego mieszkania i wolnego czasu do imprezowania i pieprzenia się z każdą napotkaną dziewczyną, lepiej zrobiłby, gdyby oddał pod opiekę dziewczynkę mnie. Wtedy przynajmniej byłaby bezpieczna i wychowywana odpowiednio. Jestem pewna, że mogłaby na mnie polegać nie tyle, co na starszej siostrze, ale nawet jak na prawdziwej mamie, której najbardziej zależy na dobru swojego dziecka, i którą tak bezlitośnie odebrano małej Sally.
          - Już dobrze? - spytałam szatynkę, gdy powoli jej płacz ustawał i słychać było jedyne cichutkie pociąganie noskiem. - Nie martw się, słoneczko. Oczywiście, że cię zawiozę do Ashtona, ale najpierw może coś zjesz, co? Pewnie jesteś głodna. - powiedziałam i pogłaskałam pięciolatkę delikatnie po główce. Sally przytaknęła delikatnym skinięciem główki, po czym chwyciła w obie rączki pudełeczko z niedojedzonymi jeszcze lodami, czym wywołała mój cichy śmiech.
          - Nie, Sally. Lody mogą być na deser. - oznajmiłam, wyjęłam z jej ciasnego uścisku pudełko i wzięłam ją za kruchą rączkę, prowadząc do kuchni. - Najpierw przygotujemy ci coś ciepłego. - powiedziałam i zaczęłam zaglądać do szafek, by sprawdzić na jaką potrawę mam wystarczającą ilość produktów. - Może... Lubisz spaghetti? - zapytałam.
          - Bardzo. - szepnęła cichutko dziewczynka i z moją małą pomocą usiadła na jednym ze stolików barowych, po czym zajęłam się gotowaniem kolacji.
          Sally jadła posiłek w ciszy, a ja nie przerywając jej, przyglądałam się jej ruchom. Pięciolatka w dalszym ciągu była nieśmiała i lekko spłoszona moją obecnością, co okazywała nawet najmiejsza czynność, jaką wykonywała. O ile pamiętałam, mała siostrzyczka Ashtona, z którą do mnie przychodził, zawsze była skryta w sobie. Myślałam, że to przez naglą, drastyczną zmianę, spowodowaną stratą obojgu rodziców. Dla takiego dziecka trudne musiało być przyzwyczajenie się do nowego otoczenia, nowego środowiska i osób. Było mi jej strasznie szkoda.
          - Smakuje ci? - spytałam.
          - Tak. - powiedziała cicho dziewczynka, nie obdarowując mnie żadnym, nawet przelotnym spojrzeniem.
          - To bardzo się cieszę. A wiesz, że też mam młodszą siostrzyczkę? - zapytałam ponownie Sally dla rozluźnienia atmosfery. Szatynka podniosła główkę znad talerza i utkwiła swój zdziwiony wzrok w moich oczach. Uśmiechnęłam się do niej lekko, by zachęcić ją do dalszej rozmowy.
          - Jak ma na imię? - odezwała się już troszkę głośniej, przez co przybiłam sobie w myślach piątkę.
          - Katie. I jest tylko rok starsza od ciebie. - powiedziałam. - Może kiedyś się spotkacie i ją poznasz.
         W moim wnętrzu rozlało się uczucie ciepła, kiedy dziewczynka się uśmiechnęła, ukazując rządek małych, prostych, mlecznych jeszcze ząbków. Pięciolatka zjadła, zeskoczyła ze stołka, stanęła na palcach i wyciągnęła rączki w górę, by dosięgnąć talerzyka, postawionego na blacie.
          - Sally, nie musisz. Ja posprzątam, skarbie. - oznajmiłam i podeszłam bliżej dziewczynki, zabierając talerz.
          - Ale ja chce ci pomóc. - zdobyła się na delikatny uśmiech i wyjęła z moich rąk porcelanowy przedmiot, by zamieść go i włożyć do zlewu.
          - Dziękuje za pomoc.
         Otworzyłam zamrażalkę i wyjęłam z niej dwa pudełka lodów.
          - Wolisz cytrynowe, czy truskawkowe? A może oba? - zaśmiałam się i wyciągnęłam w jej stronę oba smaki. Dziewczynka jednak sięgnęła po lody truskawkowe i podziękowała. Pomogłam jej ubrać płaszczyk, który znalazłam w torbie i buty, po czym wzięłam od niej niewielką walizkę, jednak sądzę, że zbyt ciężką na pięcioletnie dziecko i wyszłyśmy.
           Samochód mignął jasnym światłem, padającym z reflektorów, kiedy nacisnęłam przycisk na automatycznym pilocie. Chwyciłam klamkę od strony pasażera i wpuściłam Sally, po czym zapięłam jej pasy bezpieczeństwa i zamknęłam drzwi. Walizkę dziewczynki mieściłam na tylnym siedzeniu mercedesa. Obeszłam auto dookoła i do niego wsiadłam. Włożyłam kluczyki w stacyjkę, sama zapięłam pasy i popatrzyłam na drobną szatynkę, która była zajęta jedzeniem swojego loda. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie moją Katie, do której właśnie poczułam ogromną tęsknotę.
           Będę musiała ich odwiedzić. - pomyślałam i ruszyłam.
           Jechałyśmy w zupełnej ciszy, przerywanej jedynie odgłosem opon sunących po gładkim asfalcie i od czasu do czasu charakterystycznym dźwiękiem wydawanym przy włączaniu kierunkowskazów.
          Nagle Sally zapytała:
          - Caroli, a ty lubisz Ashtona?
          Poprawiłam się niespokojnie na siedzeniu, nie wiedząc co mam jej odpowiedzieć. Przed oczami znów pojawił się wspomniany przez pięciolatkę szatyn. Myśl o tym, że za parę minut stanę z nim twarzą w twarz mąciła mi w głowie. Bałam się, że gdy zobaczę jego piękny uśmiech, gdy przypomnę sobie odcień jego pięknych tęczówek wszystkie uczucia wrócą do mnie ze zdwojoną siłą, a on udowodni mi i uświadomi mnie za czym tak naprawdę tęskniłam i czego mi naprawdę brakowało.
          Ale przecież musiałam pozostać silna.
          - A pamiętasz jak przychodził z tobą do mnie? - zapytałam dziewczynkę, odwracając jej uwagę i nie odpowiadając wprost na zadane przez nią pytanie. Pokiwała przytakująco główką i ukryła buźkę za pasmami brązowych włosków. Westchnęłam ciężko, będąc zmuszona do oglądania smutku dziecka, które powinno cieszyć się tym wspaniałym okresem rozwoju i korzystać z niego. - Myślę, że on mnie nie lubi. - przyznałam, ledwie wypowiadając te słowa przez zaciśnięte gardło.
          Reakcja pięciolatki nie zmieniła się. W dalszym ciągu, wpatrzona w jeden punkt na masce rozdzielczej, siedziała cichutko, nie dając żadnych oznak życia, a na jej brązowe oczy, przysłonięte gęstymi rzęsami mrugały wolno i ospale. Widząc smutek, bijący od dziewczynki i czując ukłucie współczucia gdzieś w sercu, włączyłam prawy kierunkowskaz i zatrzymałam się na poboczu. Włączyłam światła awaryjne i odwróciłam twarz w kierunku dziecka.
          - Wiem, że jest ci ciężko. - zaczęłam cicho. - I wiem, że bardzo tęsknisz za rodzicami. Jednak jestem pewna, że Ashton zrobi wszystko, by przywołać twój piękny uśmiech, a ja w wszelki możliwy sposób będę wam pomagać. - przyznałam i pogłaskałam małą rączkę Sally, ułożoną na jej kolanach i drżącą pod wpływem szlochu, jaki dusiła w sobie.
          Szatynka nie obdarzyła mnie żadnym ruchem i nie zmieniła swojej pozycji. Odpięłam jej pas bezpieczeństwa i jej delikatne ciało umieściłam na swoich kolanach. Wtuliłam ją w siebie i dopiero po upływie kilku minut pięciolatka pozwoliła mi na oglądanie jej płaczu. Moczyła mi koszulkę, ale żadna z nas nie zwróciła na to uwagi i się tym nie przejmowała. Teraz najistotniejszym i najbardziej pochłaniającym zajęciem dla mnie było głaskanie jej drżących plecków, wywołując w niej uczucie ciepła i bezpieczeństwa. Chciałam pokazać jej, że przy mnie nie musiała się niczego bać.
          Byłam pewna, że Ashton również nie pozwoli jej skrzywdzić. Mimo, że lubi ostro imprezować, jest dobrym bratem i przekonałam się o tym nieraz. Na pewno zajmie się swoją siostrzyczką odpowiednio i zastąpi jej zarówno ojca, jak i matkę oraz starsze rodzeństwo. Sally w końcu przyzwyczai się do swojej życiowej sytuacji i będzie doceniać to, co ma.
          - Już nie płacz, dobrze? - powiedziałam, mając dość łkania raniącego moje uszy, który na moim ramieniu wypłakiwał całą złość i żal do świata, bijącego z uczuciowego serduszka pięcioletniej dziewczynki. - Nie lubię, jak płaczesz i jesteś smutna. - przyznałam, ogarnęłam włoski lepiące się do jej mokrej twarzyczki i z czułością pocałowałam jej rozgrzany policzek. - Ani Ashton, ani ja. - oznajmiłam i posadziłam dziewczynkę z powrotem na fotelu pasażera. Odczekałam parę chwil, aż ciche szlochanie całkowicie umilknie i zapięłam nam obu pasy.
          - Wiesz, co... - odezwała się nagle Sally. - A ja myślę, że Ashton cię bardzo lubi. - powiedziała. - A nawet tak lubi - lubi.
          Zaśmiałam się gorzko, jednak dziewczynka była jeszcze zdecydowanie zbyt mała i nie potrafiła rozróżnić szczerości od kłamstwa i udawania.
          Dojechałyśmy. Zamarkowałam samochód pod bramą wjazdową przed posiadłością chłopaka.
          Dawno cię tu nie było, Caroline. - szepnęła szyderczo moja podświadomość. Postanowiłam ją zignorować i pomogłam pięciolatce wysiąść z mercedesa. Wzięłam ją za rączkę, przeszłyśmy spokojnie przez bramę i stanęłyśmy przed drzwiami Martineza.
          W jednej chwili wszystko wróciło - wspomnienia, urojenie jego dotyku i ta cholerna tęsknota, z której myślałam, że już się wyleczyłam. Moje oczy zaczęły niebezpiecznie piec, jednak zawzięcie wycierałam łzy rękawem rozpiętej kurtki w ukryciu, by mała Sally nie widziała mojej słabości. Gdy uświadomiłam sobie gdzie tak naprawdę jestem i do czego może za chwilę dojść, zrobiło mi się gorąco. Jednak gdzieś w głębi mojego serca, cieszyłam się, że po tak długiej rozłące poczuję woń zapachu Ashtona i zobaczę jego oczy, te nieobliczalne i kryjące przede mną tak wiele tajemnic.
          - Źle się czujesz? - zapytała z troską siostrzyczka chłopaka, który tak bardzo namieszał w moim umyśle, jak i w moim sercu, spragnionego czułości, miłości i jego dotyku.
          - Nie, już w porządku. - wysiliłam się na podniesienie jednego kącika ust do góry, bo na nic więcej w tym momencie nie było mnie stać. Wzięłam parę płytkich oddechów i starałam się uspokoić moje wnętrzności, cieszące się z tego, co może się za parę chwil wydarzyć.
          Zabawne, że tylko Ashton działa na mnie w ten sposób.
          Jednak pięciolatka najwyraźniej nie miała nad czym rozmyślać i z niecierpliwością zapukała w drzwi szatyna. Mimo ekscytacji, jaką w sobie kryła, z obawy schowała się za mną i czekała.
          Po chwili drzwi się uchyliły, a u ich progu stanął Ashton, z idealnie ułożonymi włosami i koszulką doskonale opinającą jego imponujące mięśnie.
          W tym momencie nasze stęsknione za sobą spojrzenia spotkały się.
          Po dwóch miesiącach wyczerpującej rozłąki.
         


Dotrwaliśmy do końca tego potwornego rozdziału. Myślałam, że to się nigdy nie stanie. Jeszcze raz Was bardzo przepraszam, że musieliście tak długo czekać na czternastkę. Dopiero wczoraj miałam czas, by skończyć go pisać, dopiero w dniach wolnych od szkoły. Mówiłam już, że jej nienawidzę? :") To mówię. Piętnastka też raczej nieprędko. Za tydzień idę na ślub, a chciałabym, żeby każdy zdążył przeczytać te wypociny, co u góry. Dziękuje Wam za motywujące komentarze pod poprzednim rozdziałem ♥ Było ich tak dużo ♥ Dzięki Wam uśmiechałam się do komórki :") A no i w końcu doczekaliście się Ashtona w następnych rozdziałach. Teraz będzie jego dużo c; Oglądaliście #BIEBERROAST? xD Najlepszym momentem była mowa końcowa ♥ Będę musiała powoli uciekać już do kościoła. Do następnego ♥ Kocham Was najmocniej i czekam na komcie, xoxo.

10 komentarzy:

  1. Tak bardzo chcę nowy rozdział, bo ten skończyłaś w takim momencie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :") I chyba już zawsze będę kończyć w takich momentach :*
      xxx

      Usuń
  2. Tak bardzo mało Lin i Ashtona :(
    No, ale czekam. A nie dałabyś rady jeszcze w ferie dodać nowego rozdziału? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo Wam to wynagrodzę :")
      We ferie raczej nie, ale może za tydzień w piątek, przed póltrem c:
      xxx

      Usuń
  3. Hej zainteresował mnie twój blog, jest naprawdę świetny. Ciężko jest zwrócić moją uwagę a tobie się to udało. W związku z tym zapraszam na nowo powstałego bloga z najlepszymi opowiadaniami : ]

    http://beststoriesblogs.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. UKATRUUUPIE!!! :D <3 Jejuu taki moment :( ♥
    Cudoo ^^ :* Czekam na kolejny ♡♡♡♡
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  5. no wiesz.... czekam na SZYBKI next :)
    zapraszam na mój http://i-am-lost-give-me-your-warm.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. cudowne. naprawdę uwielbiam takie historie otrudnej miłości a nie, że spotkają się pierwszy raz i stwierdzają że się kochają i nie mogą bez siebie żyć :)
    czekam na następny
    pozdrawiam i zapraszam http://i-am-lost-give-me-your-warm.blogspot.com
    :) :) :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za komentarz! To wiele dla mnie znaczy ♥