15.07.2015

20. ~ "Ostatni raz sprawiłem, że jej oczy płaczą..."


"Ścieżkę, którą przemierzam będę musiała przejść samotnie.
Muszę stawiać małe kroczki zanim wreszcie wydorośleję.
Bajki nie zawsze mają szczęśliwe zakończenie, czyż nie?"


          Nie wiedząc dokąd właściwie zmierzam i nie widząc zbyt wiele, dotarłam w tamto miejsce, gdzie byłam z nim naprawdę szczęśliwa i przeżyłam z nim pierwszy pocałunek, który rozpoczął wszystko. Przez jedno złączenie naszych ust, dowiedziałam się, że to jego tak naprawdę pragnę całą sobą i żądam, przez nasz pierwszy pocałunek zakochałam się w nim do reszty, akceptując wszystkie jego wady i zalety. Przez pierwsze zetknięcie się naszych warg, obiecałam sobie, że będę silna i zrobię wszystko, żeby stać się jego, a on mój. Nasz pocałunek zakiełkował, a jednocześnie przypieczętował we mnie miłość do szatyna, która nie znała żadnych granic. I po co było mi to wszystko? Po co się starałam, odkrywałam z cierpliwością kolejne warstwy jego tajemniczej osobowości? Ze wszystkich sił starałam się być wyrozumiałą na jego wybryki, których z czasem było coraz to więcej? Po co wierzyłam w każdą jego fałszywą obietnicę, ufałam mu jak ostatnia idiotka, a on to umiejętnie wykorzystywał? Na jaką cholerę mi to wszystko było?! I dlaczego... mimo tego wszystkiego... w dalszym ciągu próbuje go usprawiedliwiać i chronić przed samą sobą, nie mogąc pozbyć się uczucia, jakie w ogromnych ilościach żywię do tego dupka?
          Odpychając od siebie jakiekolwiek oznaki miłości do Martineza, usiadłam na trawie. Mimo, że bardzo tego nie chciałam, wiedząc czym to zaowocuje, nie mogłam powstrzymać wspomnień, które same wkradły się do mojego umysłu.


          - Ale tutaj jest pięknie... - szepnęłam, kryjąc w głosie podziw. Wyswobodziłam się z uścisku lewego ramienia chłopaka, które dotychczas mnie obejmowało i ostrożnie weszłam na stary, mały pomost, który pod moim ciężarem zaczął lekko skrzypieć. Spojrzałam na rozciągający się przed nami widok zachodu słońca, zawierający w sobie odcienie różu, pomarańczy i delikatnej czerwieni połączonej z fioletem. Westchnęłam cichutko i rozczulając się nad wywołującym wrażenie zjawiskiem, zdając sobie jednocześnie sprawę, że krajobraz sprawia między nami atmosferę w całości przesiąkniętą romantyzmem. Podziwiając zachodzące słońce, nie usłyszałam, by szatyn wszedł na pomost, a jego obecność dopiero pozwolił mi zidentyfikować jego czuły dotyk na moich plecach oraz silne ręce, odwracające mnie twarzą w jego stronę.
          - Dziękuje, że mnie tutaj zabrałeś i pokazałeś to cudowne miejsce. - uśmiechnęłam się do niego delikatnie, obserwując jak mięśnie jego całego ciała rozluźniają się przez dźwięk mojego głosu. Ułożyłam dłonie na jego klace piersiowej, pozwalając sobie na chwilę słabości i zatracając się w pięknym, karmelowym odcieniu jego błyszczących tęczówek.
          - Wiedziałem, że się tobie tu spodoba. - powiedział cicho, a kąciki jego ust drgnęły ku górze, odwzajemniając mój uśmiech i zakładając za ucho jeden z kosmyków moich włosów, który podobnie jak inne, fruwał na wierze, jaki nam towarzyszył i otulał nasze ciała, sprawiając wrażenie, że popychał nas w kierunku siebie.
          - Dlatego mnie tutaj zabrałeś? - zapytałam, głaszcząc prawą dłonią materiał białej koszulki, opinającej jego pierś.
          - Szczere mówiąc, jesteś pierwszą dziewczyną, z którą podzieliłem się moim sekretnym miejscem, w które zawsze uciekam przed rzeczywistością, smutkami, ludźmi i problemami. No i może jeszcze dlatego, że chciałem, aby nasz pierwszy pocałunek był idealny i w wyjątkowym miejscu, żebyś mogła go mile wspominać z najpiękniejszym uśmiechem, jaki w życiu widziałem.
          - Pocałunek? - chciałam, ale zdążyłam tylko zadać to pytanie w myślach, ponieważ poczułam niezwykle jedwabisty, czuły, delikatny dotyk, napierający lekko na moje wargi. Kilka sekund zajęło mi zrozumienie, że właśnie całuje mnie jeden z najprzystojniejszych mężczyzn na ziemi, na którego nie wiem czym sobie zasłużyłam. Poczułam, jak Ashton przejeżdża koniuszkiem języka po mojej dolnej wardze, przyozdobionej malinowym błyszczykiem, prosząc o wstęp do środka. Kiedy pieścił moje podniebienie, nie miałam pewności, czy oby na pewno nie umarłam z wszechogarniającej mnie przyjemności i jestem w niebie. Byłam pewna, że spisek szatyna się udał, przez co ja już przez wszystkie dni, które mi pozostały, będę jemu wdzięczna za najpiękniejszy, najbardziej wyjątkowy pierwszy pocałunek, jaki mogłam doświadczyć.


          Z nadmiaru negatywnych emocji, wyrwałam źdźbło trawy i cisnęłam nim jak najdalej przed siebie. Nie otrzymując zadowalających not dotyczących długości rzutu, bo mały listek trawy wylądował na moich kolanach, warknęłam z irytacji. Nie dość, że jestem zbyt łatwowierna, to jeszcze rzucać nie potrafię.
          Wiedziałam doskonale, że w tamtym czasie Martinez kłamał. Wcale mu na mnie nie zależało, nie byłam tą wyjątkową dziewczyną i nie traktował mnie tak, jak opowiadał. Wzięłam głęboki wdech i ze łzami w oczach obiecałam sobie, że zapomnę. Zapomnę o każdej przyjemnej chwili, spędzonej wspólnie z Martinezem, o wszystkich miłych wspomnieniach i każdej sytuacji, w której czułam się dzięki niemu, jak najprawdziwsza księżniczka. Wiedziałam, że jest to wręcz niewykonalne, zwłaszcza dla mnie, jednak moja determinacja była w stanie zapewnić mnie, że któregoś dnia to się stanie, że któregoś dnia obudzę się z cudownym mężczyzną u boku i nie będę pamiętać chłopaka o imieniu, którego nie wolno wymawiać, a co dopiero o chwilach z nim przeżytych.
          Ponownie, już chyba steny raz w ciągu kilku godzin, podświetliłam ekran mojego telefonu i spojrzałam na wiadomość, a konkretniej na zdjęcie, które podświadomie powiększyłam, chcąc mieć absolutną pewność, czy aby na pewno znajdujący się tam szatyn i jakaś pusta lafirynda całują się.
          Jednak tak. Liżą się perfidnie, zapominając o bożym świecie, a co ważniejsze - on o mnie.
          Obróciłam komórkę w dłoniach kilka razy, bijąc się z myślami. Ostatecznie kliknęłam 'cofnij' i zaczęłam pisać nową wiadomość do adresata, którego numer jako pierwszy widniał w moim spisie kontaktów.


Do Ashton:
Zawsze wiedziałam, że nie jestem dla Ciebie wystarczająco dobra,
a ludzie się nie zmieniają. Historia lubi się powtarzać, prawda? 

          I nie wiedzieć czemu, zebrałam w sobie wystarczająco odwagi na wysłanie tej wiadomości.
          Po kilku minutach zaczął się prawdziwy koszmar. Ashton zaczął dzwonić. Kiedy nie odbierałam, a on pewnie domyślając się, że nie mam takiego zamiaru, zaczął na przemian: dzwonić, pisać esemesy, dzwonić, pisać esemesy... Nieprzerwanie. Sądził, że zmięknę, jednak ja w takich sprawach zawsze pozostawałam nieugięta.
          Czując zmęczenie i wiedząc, że nie mam siły wrócić do mojego domu na piechotę, postanowiłam zadzwonić do Megan - najprawdziwszej przyjaciółki, na którą i w każdej sytuacji zawsze mogłam liczyć. Po dokładnym wytłumaczeniu, jak powinna do mnie dotrzeć, wskazywaniu drogi, opisywaniu drogowskazów, brunetka zobowiązała się do dotarcia do mnie, w ostateczności zdecydowana na wzięcie ze sobą nawigacji.
          W bardzo krótkotrwałych przerwach pomiędzy wschodzącymi połączeniami od szatyna udało mi się wyłączyć telefon, by irytujący dźwięk dzwonka przestał już mnie denerwować, a tym bardziej, żeby Martinez, chcąc usilnie się ze mną skontaktować, przestał mnie już denerwować.
          - Myślałam, że już nie trafisz. - powiedziałam, wsiadając do samochodu Megan, zauważając już z daleka połyskującą w promieniach zachodzącego słońca karoserię auta.
          - Też tak myślałam. Na jakich zadupiach ty się włóczysz? - zaśmiała się i wyjrzała za odkręconej szyby. Któregoś z tych wieczorów, podczas których jadłyśmy ogromnymi łychami Nutellę, czy lody o naszym ulubionym smaku, użalając się nad sobą i jednocześnie wysłuchując głosu rozżalonej przyjaciółki, opowiedziałam brunetce o moim pierwszym pocałunku, jaki przeżyłam z Martinezem. I pomimo tego, jaki miał charakter, jak bardzo rozwinięte ego i jak bardzo zapatrzony w siebie był, sprawił, że mój pierwszy pocałunek, jak i pierwszy raz były takie, jakie sobie wymarzyłam będąc młodszą. Były idealne.
          Widziałam, że Megan przypomniała sobie moje opowieści o rzekomo magicznym miejscu i porównała je do przestrzeni znajdującej się przed nią. Poznała je. I wiedziała, że moja obecność, bez chłopaka, nie wróży nic dobrego.
          - Czy dobrze myślę? - zapytała cicho, ukazując mi w głosie, jak i w mimice twarzy niepewność, która od niej biła. Jeszcze bardziej pochyliła głowę w moim kierunku i spojrzała na mnie spod rzęs.
          - Tak. Dobrze myślisz. - odpowiedziałam i nieświadomie uśmiechnęłam się z politowaniem. - To jest to miejsce.
          - A wracając do niego sobie nie pomagasz. - oznajmiła i zakręciła szybę. - Wręcz przeciwnie.
          Wiedziałam, że słowa Megan są prawdą, ale w głębi serca wiedziałam także, że przyjście w to miejsce choć w pewnym stopniu zdoła uśmierzyć mój ból po "zdradzie" szatyna. Pragnęłam całą sobą wyzbyć się z siebie tych pozostałości tej ogromnej miłości, jaką do niego żywiłam i resztek mojej słabości, przez którą zawsze zdołałam mu ulec.
           - Możemy o nim nie rozmawiać? Nie mam już siły na drążenie w kółko tego samego tematu ze wszystkimi. - oznajmiłam dosadnie, opierając czoło o zimne okno samochodu. Reiter odchrząknęła głośno i zadarła brodę do góry, spoglądając w boczne lusterko, cofając. Zrozumiałam jej aluzję i natychmiastowo zaczęłam żałować. Oderwałam wzrok od mijanych przez nas drzew za oknem i odwróciłam się przodem do brunetki.
          Przecież to nie była jej wina, ona tylko jako jedyna naprawdę starała mi się pomóc. Robiła wszystko, żeby udało mi się zapomnieć o nieudolnym zakochaniu w chłopaku i naprawdę pragnęła mojego szczęścia. I mimo tego, że czasami miałam dość jej pomysłów na aktywne spędzanie czasu, kocham ją i do końca mojego życia pozostanę jej wdzięczna.
          - Jeju, Megan, tak bardzo cię przepraszam! Nie chciałam tak na ciebie naskoczyć, naprawdę. To nie twoja wina. Po prostu mam już dosyć tego zakochanego w swoim odbiciu kretyna i nie chcę go widzieć przez resztę mojego życia. Kiedy go zobaczę przy pierwszej okazji, normalnie go uduszę, potem zakopię, a później odkopię, żeby go utopić. Następnie wyłowię go z wody, tylko po to, by go własnoręcznie powieść za jaja, a potem wbiję mu nóż w serce, żeby cierpiał tak, jak ja, a kiedy już go wyjmę, powoli i boleśnie, będę patrzeć na jego krwawiące serce, śmiejąc się mu prosto w twarz i... - mówiłam przez złość, a słowa same wydostawały się z moich ust, a przerwać to zdołało tylko głośny śmiech osiemnastolatki.
          - Obawiam się, że może tego wszystkiego nie przeżyć... - zachichotała i otarła niewidzialną łzę rozbawienia z kącika oka.
          - Ja już się postaram, żeby żył jak najdłużej i umierał w katuszach. - wycedziłam przez zęby.
          - Aż mi się go szkoda zrobiło. - oznajmiła brunetka, a ja skarciłam ją spojrzeniem. Martinez, stanowczo, nie zasługiwał na współczucie, ani na litość. - Dobra, wnioskuję, że to coś poważnego. Co tym razem przeskrobał?
          - Pamiętasz jak wczoraj opowiadałam ci o nocy po imprezie i...
          - Która miała miejsce dzięki mnie. - przewała mi brunetka i subiektywnie poruszyła brwiami.
          - Tak, dzięki tobie. - powiedziałam ponuro. - Jak mówiłam, opowiadałam ci o tej nocy i naszej rozmowie na FaceTime. I pomimo tego wszystkiego, tych jego deklaracji, pustych, nic nieznaczących obietnic, on znów to zrobił.
          Megan zahamowała gwałtownie, przez co obie mocno odbiłyśmy się od skórzanych foteli, nie przejmując się zbytnio, że znajdujemy się już na drodze krajowej, a nie polnej, jak było dotychczas i że mógł za nami jechać inny samochód, który nie zdążyłby wyhamować, a my byłybyśmy sprawczyniami, może nawet i śmiertelnego, wypadku. Brunetka spojrzała na mnie z niedowierzaniem i zapytała:
          - Przespał się z jakąś dziwką?
          - Nie mam stuprocentowej pewności. - odpowiedziałam, marszcząc brwi. - Gdy wyszłam dziś z gabinetu lekarza, dostałam esemesa od nieznanego numeru z podpisem, czy oby na pewno znam swojego kochasia i załączonym zdjęciem, na którym całował się z jakąś dziewczyną.
          - Aha. - mruknęła Reiter i docisnęła pedał gazu, ruszając z miejsca.
          - Aha, co? - spytałam i spojrzałam na nią podejrzliwie. Przecież nigdy nie reagowała na takie oświadczenia w ten sposób. Zwykle przez najbliższe dwie godziny padałby obraźliwe, bardzo niegrzeczne, nieetyczne i niepoprawne określenia w kierunku Ashtona.
          - Pomyśl tylko. Dostajesz anonimową wiadomość o rzekomej zdradzie Ashtona z takim podpisem. Ktoś o tym wiedział i celowo wysłał ci tego esemesa, żeby cię zranić.
          - Co masz na myśli? - zapytałam i wyprostowałam się w fotelu.
          - Mówię o tym, że ktoś was chce za wszelką cenę rozdzielić. Albo jakiś twój wróg, albo dziewczyna, która zabujała się w Ashtonie. - oznajmiła Megan, spoglądając raz na mnie, raz na drogę. - Ale ty przecież nie masz wrogów, więc to jakaś suka, która liczyła na to, że odczepisz się od Ashtona.
          Kiedy obiektywnie spojrzałam na tę sprawę, doszłam do wniosku, że moja przyjaciółka ma rację. Nie znam zbyt wielu osób i żadna z nich nie wydawała mi się zdolna do czegoś takiego. Potem pomyślałam o tej blond suce o dużym tyłku, chyba Camille, która przespała się z Ashtonem w sylwestra. Jednak nawet czyiś podstęp nie usprawiedliwiał przede mną Martineza. On pocałował tą dziewczynę, nie ktoś. I ta świadomość raniła najbardziej.
          - Ale to w dalszym ciągu nie zmienia sytuacji. Ashton najwyraźniej chętnie się zgodził na czyjąś intrygę, a gdy mu naprawdę na mnie zależało, nie zrobiłby tego. - powiedziałam. Megan odwróciła wzrok od jezdni i spojrzała na mnie ze współczuciem, mieszanym z troską.
          - Wiem, Caroline. Wiem. - szepnęła i znów powróciła do wpatrywania się zza przedniej szyby, a ja do swojego okna. Przez resztę drogi żadna z nas już się nie odezwała. Ja nie miałam ochoty na żadną rozmowę, a Megan najwyraźniej nie wiedziała w jaki sposób może mi jeszcze pomóc.
           Wiedziałam, że pewnego dnia ten nadmiar miłości do niego w końcu mnie zabije - tak samo, jak brak jej w moim życiu. I sama nie wiem gdzie obecnie podziewa się moje szczęście. Od długich lat bawi się ze mną w chowanego i to ja szukam. Nigdy nie byłam dobra w tą grę.
          Odzyskałam pełną świadomość moich zmysłów dopiero wtedy, gdy Megan zaparkowała na podjeździe przy moim domu. Spojrzałam na niego spod półprzymkniętych powiek i nie rozumiałam dlaczego jest taki duży, jak na osobę, która mieszka w nim w wszechogarniającej samotności. Odpięłam niedbale pas bezpieczeństwa i pośpiesznie wyszłam z samochodu. Brunetka na tyle dobrze mnie znała, iż wiedziała, że nawet bez mojego zaproszenia chcę, żeby przy mnie teraz była... albo w sumie miała w dupie, czy ją zaproszę do środka, czy nie. Ona i tak by weszła, by móc mnie wspierać i udostępniać mi swojego ramienia, na którym mogłabym się bez skrępowania wypłakać. Również zatrzasnęła za sobą drzwiczki, zakluczyła je i mnie dogoniła, dotrzymując mi raźnie kroku. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, jednak widząc, że moje usta jakoś niespecjalnie chcą podnieść swoje kąciki ku górze, zaczęła robić głupie miny i w tamtym momencie nie wytrzymałam. Nie zdołałam powstrzymać parsknięcia śmiechem, a po chwili, mało brakowałoby, żebyśmy nie tarzały się po moim ogródku z ogromu rozbawienia. Jakoś zdołałyśmy dojść do drzwi wejściowych.
          Jednak, kiedy zobaczyłam "mile widzianą" niespodziankę, jaka tam na mnie czekała, odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w zupełnie przeciwnym kierunku.
          - Lin, poczekaj! - usłyszałam krzyk, a później jeszcze jakieś strzępi rozmowy między Megan, a Martinezem. Przyśpieszyłam. - Proszę, poczekaj! - jeszcze jeden krzyk, ostatni. Potem niemocne, ale stanowcze pociągnięcie za moje ramię, przez co chcąc, nie chcąc musiałam odwrócić się do największego dupka oddychającego naszym powietrzem przodem. - Poczekaj. Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś i chciałem...
          - A dziwisz mi się? - zapytałam cicho - Dziwisz mi się?! - podniosłam głos. Ashton spojrzał na mnie, nie kryjąc swojego zdziwienia. Przez chwilę wpatrywał się w moje szklane oczy, jakby chciał z nich coś wyczytać. Pokręcił przecząco głową i ułożył swoją ciepłą, cholernie przyjemną w dotyku dłoń na moim policzku. Zachowując resztki zdrowego rozsądku, strąciłam ją natychmiast, nie zwracając uwagi na jego smutne spojrzenie.
         - Tak, dziwię ci się, bo nie wiem o co ci chodzi. Napisałaś dzisiaj do mnie i... Co się stało? - zapytał, a ja roześmiałam się chyba najbardziej gorzkim śmiechem, jaki można było kiedykolwiek usłyszeć. Bawiła mnie ta cała sytuacja. Ten schemat, który ciągle się powtarza. Miałam już jego dość i nie miałam już wystarczająco siły na takie załamania emocjonalne. Uważałam, że moje serce zostało zranione wystarczająco dużo, by mogło zakwalifikować się do tych pokrzywdzonych i krwawiących.
         - Przestań w końcu kłamać i grać w tą swoją chorą grę! Myślałam, że już to przerabialiśmy i mamy ten temat za sobą. Ale ty w dalszym ciągu nie potrafisz się powstrzymać, prawda? - zapytałam z wyrzutem, mrużąc oczy.
          - Lin, kiedy ja naprawdę nie mam pojęcia o czym ty do mnie mówisz! - wyrzucił ręce w powietrze.
          - Nie? - zapytałam z ironią. - Czekaj, może to odświeży ci pamięć. - ponowie zironizowałam i sięgnęłam po telefon do torebki. Pośpiesznie go włączyłam, weszłam w odebrane wiadomości i mijając wiele esemesów od Martineza, weszłam w tą właściwą, by później podać jemu moją komórkę z pięknym, twarzowym zdjęciem i interesującym tekstem wiadomości.
          Z racji tego, że byłam tak blisko jego mogłam zaobserwować, jak oczy szatyna przybierają to coraz większy wymiar, a jego usta uchylają się. Po kilku długich sekundach tępego wpatrywania się w ekran telefonu przez Ashtona, spojrzał na mnie, po czym po raz tysięczny przeczytał tekst esemesa.
          - Ja nie, nie... - zająknął się.
          - Ty nie co?! - wrzasnęłam, wyrywając komórkę z jego dłoni i tym razem upychając do kieszeni.
          - Lin, proszę daj mi się wytłumaczyć. Ja naprawdę tego nie pamiętam! - powiedział i złapał mnie za ręce. Próbowałam mu się wyrwać, ale szatyn zawsze był wiele silniejszy ode mnie i moje wątłe, wychudzone, słabe ciało nie miało żadnych szans z jego umięśnionym, dużym i muskularnym.
          Zaśmiałam się mu w twarz.
          - Nie pamiętasz? Czyżby to była jedna z wielu? - zapytałam głosem przesiąkniętym nieprzyjaznym jadem i sarkazmem.
          - Co ty opowiadasz, Lin?! Nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobił!
          - Lepiej ugryź się w język, bo to nie ja sypiałam z każdym, puszczając się, szukając zabaw i rozrywki na prawo i lewo. - zripostowałam i korzystając z jego nieuwagi, wyrwałam dłonie z jego uścisku. Minęłam go z uniesioną głową i zaczęłam kierować się w stronę drzwi, odgradzających mieszkanie z podwórkiem.
          - Lin, proszę cię. Ja naprawdę tego nie pamiętam. Daj mi wszystko wytłumaczyć.
          Głos Ashtona był na tyle błagalny, iż miałam wrażenie, że padnięcie przede mną na kolana, w miejscu publicznym, nie stanowiłoby dla niego najmniejszego problemu. Zatrzymałam się w pół kroku i spojrzałam na Megan, opierającą się o framugę drzwi. Westchnęła cicho i pokiwała głową.
          - Proszę... - szepnął chłopak.
          Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego oczy, bijące karmelowym, smutnym blaskiem, z westchnieniem na ustach.
          - Dobrze. - zgodziłam się, automatycznie zdając sobie sprawę z tego, że niedługo tego pożałuję. Jednak byłam ciekawa jak można wytłumaczyć taką sytuacje, kiedy ma się niezbite dowody.
          - Może lepiej będzie, jeśli wejdziecie do domu, bo mam wrażenie, że morderczy wzrok wścibskich sąsiadek Caro, wyglądających zza firanek, niedługo będzie nas parzył. - zaśmiała się Megan.
          - Jutro będziemy na językach całego osiedla. - również się zaśmiałam, podchodząc do drzwi frontowych, czując za sobą osaczającą mnie obecność Ashtona. Kiedy odkluczałam dom, a on był na tyle blisko, by jego ciepły oddech uderzył o moją zziębniętą skórę, poczułam dreszcze. Za wszelką cenę starałam się je ukryć, wiedząc, że jeśli szatyn mi się przygląda, a na pewno to robi, zauważy je bez większego wysiłku, dlatego spięłam wszystkie mięśnie. Miałam nadzieję, że to choć odrobinę pomoże.




         Wszedłem do środka jako ostatni, wpuszczając przede mną dziewczyny. Zamknąłem cicho drzwi i odwróciłem się przodem do Caroline, która zdejmowała buty.
          Nigdy wcześniej się tak nie czułem, kiedy walczyłem o Lin. Gdy robię to dziś, pod uwagę nie biorę opcji, by ją stracić. Teraz, gdy nasza znajomość zawisła na włosku, przekonałem się, że kocham ją najbardziej i najmocniej, niż kogokolwiek innego w moim życiu. I prawdę powiedziawszy, nie wyobrażam sobie reszty mojego życia bez niej u boku. Dni, w których nie ujrzałby jej pięknego uśmiechu nie znaczyłyby nic i mógłbym je śmiało uznać za stracone, a tęsknota za nim ciągnęłaby się w nieskończoność. Myślałem, że jak będę iść przez życie niewzruszony na czyjeś cierpienie, obojętny na wszystko i bezuczuciowy, już nic nie zdoła mnie zranić na tyle mocno, jak śmierć rodziców. Jednak w kwestii Caroline nic się nie zmieniło - zawsze była dla mnie ważna.
          Moje rozmyślenia przerwało wyniosłe chrząknięcie. Zamrugałem kilkakrotnie, zdając sobie sprawę, że przez ten cały czas wpatrywałem się w sylwetkę szatynki, jak w obrazek. Przeniosłem skrępowany wzrok na Megan. Ona tylko uśmiechnęła się znacząco i pokiwała głową lekko rozbawiona.
          - A więc? - Lin przewróciła oczami. W tym momencie sam nie miałem pojęcia, jak mogłem się tłumaczyć. Nie pamiętałem tej sytuacji, a przecież zdjęcie to mógł być fotomontaż, który ktoś wykonał usilnie chcąc nas ze sobą skłócić. Przebiegłem palcami po włosach.
          - Mogłabym na osobności porozmawiać z Caroline? - zapytała Reiter, patrząc na mnie. Przytaknąłem skinięciem głowy i słysząc westchnienie Lee, zabrałem się za ściąganie butów. Dziewczyny weszły do kuchni.
          Odetchnąłem głęboko, upajając się słodkim zapachem, jaki unosił się w powietrzu w domu Lin. Pachniało tutaj zupełnie, jak ona sama. Zdecydowanie, znalazłem się zbyt blisko niej, narażając nas obu na ogromne niebezpieczeństwo. Jednak nigdy nie potrafiłem trzymać się od niej z daleka.
          Usłyszałem przyciszone rozmowy, dobiegające z sąsiedniego pomieszczenia. Wiedziałem, że rozmawiały o mnie. Chęć wiedzy w jaki sposób myśli Caroline wygrała z wszystkimi, świadomymi jeszcze, moimi instynktami. Przekląłem w duchu i przybliżyłem się do drzwi, wyglądając lekko za szpary, jaka dzieliła mnie od Lee.
          - Chcesz, żeby wrócił? Żeby było jak kiedyś? - usłyszałem brunetkę, opierającą się o kuchenny blat. Moje serce zabiło o wiele mocniej. Zdawałem sobie sprawę, że moja spełniona przyszłość zależy teraz od odpowiedzi drobnej szatynki. Oblizałem suche usta.
          - Po co? Żeby znów się mną mógł pobawić? Żeby miał z kim pisać i się spotykać jak mu się nudzi? Przerabiałam już to i mam dosyć.
          I chyba dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo w przeciągu tych dwóch lat krzywdziłem Caroline, a ona przecież starała się mi pomóc. Pomimo tego wszystkiego, mojego egoistycznego postępowania, ona w dalszym ciągu była przy mnie. I kiedy usłyszałem takie słowa padające z jej ust, miałem już wszystkiego dosyć i nie chciało mi się tego słuchać dłużej. Cofnąłem się o krok zrezygnowany.
          Jednak w Megan odnalazłem sprzymierzeńca.
          - A jeśli jemu naprawdę zależy? - spojrzałem na Lin. Stała do mnie plecami i nie mogłem odczytać wyrazu jej twarzy, jednak czułem, jakby wypowiadała te słowa do mnie.
          - Gdyby mu zależało nie zachowywałby się tak. - odpowiedziała obojętnie. Poczułem ból w piersi, który z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej odczuwalny. Powoli wciągałem powietrze i obserwowałem jej smukłe plecy oświetlone pojedynczymi promykami słońca, jakie zdołały się przedostać przez firanki w kuchni.
          - No dobra, ale jeśli teraz chce się zmienić? - gdy Megan zadała to pytanie, miałem niesamowitą ochotę wejść z impetem do kuchni i zadeklarować, potwierdzić jej przypuszczenia. Ta myśl kusiła mnie niezmiernie, jednak wiedziałem, że to zdemaskowałoby mnie w pełni, Lin domyśliłaby się, że je podsłuchiwałem i straciłaby do mnie szacunek, a co ważniejsze zaufanie... Choć pewnie i tak już bym jego u niej nie znalazł.
          - No to niech się postara. Wiem, że jeśli on chce coś osiągnąć to jest w stanie o to walczyć. A jeśli ja jestem dla niego ważna to się tak łatwo nie podda.
          Spojrzenie Reiter powędrowało w moją stronę, więc pośpiesznie się wycofałem. Kilka późniejszych mijających sekund zajęło mi ochłonięcie i doprowadzenie gwałtownych myśli przebiegających przez moją głowę do porządku. Stanąłem luźno, starając się wyglądać naturalnie. Przez próg przeszła osiemnastoletnia brunetka, spoglądająca na mnie. Uniosła jeden kącik ust do góry, a później powiedziała bezgłośnie:
          - Widziałam.
          Albo tak mi się zdawało.
          Po chwili w drzwiach pojawiła się również Caroline. Westchnęła przeciągle. Już układałem sobie w głowie moje tłumaczenia na tysiąc różnych sposobów, jednak za każdym razem brzmiały one mało wiarygodnie. Szatynka weszła do nowocześnie, a jednocześnie przyjemnie i ciepło urządzonego salonu, kiwając przy tym głową, że mamy iść za nią.
          Nawet bez jej prośby poszedłbym za nią. Gdziekolwiek. Byleby za nią.
          - Może chcecie coś do picia? - zapytała Lee, siadając na jednym z podłokietników fotela, obitego skórą. Pokiwałem przecząco głową.
          - Ja bym chciała. - powiedziała Megan, jednak ostre spojrzenie szatynki sprawiło, że zamknęła usta i w geście obronnym, podniosła ręce delikatnie do góry. - Dobra, sama sobie przyniosę. Dzięki za miłą gościnność. - rzuciła z przekąsem i pokrzepiającym uśmieszkiem w naszą stronę. Wyszła z pokoju, a gdy odgłos bosych stóp stąpających po podłodze ucichł, Caroline podniosła na mnie wzrok.
          - Jeszcze przedwczoraj zapewniałeś mnie, że nie ma miejsca na żadną kobietę w twoim życiu... - powiedziała cicho i przygryzła wargę. Wydawało mi się, że dystans między nami jeszcze nigdy nie był tak ogromny. Bezsilnie obserwowałem, jak z dnia na dzień oddalamy się od siebie. Tracę ją. Tracę, a przecież powinienem sprawiać, że każda mijająca w jej życiu godzina, była lepsza od poprzedniej, spędzona na myśleniu o mnie i przyjemnych wspomnieniach, jakie oboje w życiu drugiej osoby tworzyliśmy.
          Zrobiło mi się jej żal. Wahałem się, jednak powoli, ledwie się poruszając, zbliżyłem się do nagiego ramienia dziewczyny. Pogładziłem go delikatnie, starając się jej nie wystraszyć. Caroline to najbardziej delikatna, krucha, wrażliwa dziewczyna, jaką miałem okazję w swoim życiu poznać i zależało mi na tym, aby mogła czuć się przy mnie komfortowo i bezpiecznie.
          Tak, a jeszcze niedawno tłukłeś ją niemiłosiernie, nie zwracając uwagi na nią i nie zaprzątając sobie głowy jej uczuciami.
          - Jest, oczywiście, że jest. - oznajmiłem. Oczy Lin przeszkliły się. Znaczyłem dla niej tak cholernie wiele. Wiedziałem o tym, a mimo to zabawiłem się nią. Widziałem miłość w jej oczach, a potem najzwyczajniej w świecie sprawiłem, że znalazły się w nich łzy. Aż w końcu któryś dzień był z tych, kiedy ona uświadomiła sobie, że nie warto płakać przez takiego dupka jak ja. Jednak na to było już chyba trochę za późno. - Ale tylko jedno. I tylko dla ciebie. - dodałem, układając szorstką dłoń na gładkiej skórze jej policzka, co cholernie idealnie ze sobą kontrastowało. Każdy milimetr naszych ciał dopasowywał się do ciała drugiej osoby, co sprawiało wrażenie, że byliśmy dla siebie stworzeni.
          - To jak wytłumaczysz tamto zdjęcie? - zapytała, nie zwracając uwagi na mój dotyk. Ukucnąłem przed nią, kładąc dłonie na jej kolanach i wpatrując się z dołu w jej piękne, błyszczące, ciemne tęczówki, które ledwo udawało mi się odróżnić od źrenic.
          - Wiem, że zabrzmi to tandetnie, ale musisz mi uwierzyć. Data na zdjęciu wskazuje, że to było wczoraj. Godzina, że byłem w klubie. Byłem pijany, Lin i w ogóle tego nie pamiętam. Gdybym tylko zachował trzeźwy umysł, natychmiast odsunąłbym się wtedy od tej dziewczyny. Pamiętam, co powiedziałem ci dwa dni temu i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Nadal cię kocham... No może nawet jeszcze bardziej, niż przedwczoraj. Kocham, słyszysz? I zrobię wszystko, żeby znowu zrodziło się do mnie twoje uczucie. Nigdy, przenigdy świadomy nie tknąłbym żadnej innej. Wierzysz mi? - spytałem gorączkowo, pocierając uda dziewiętnastolatki.
          - Całowałeś ją. - mruknęła cicho, spuszczając wzrok. Złączyłem wargi w cienką linię. Kolejny raz poczułem ból, a moje ciało przemawiało językiem, którego mózg nie do końca rozumiał. Podobnie, jak ja. Jeszcze pół roku temu pewien byłem, że udało mi się pozbyć każdego uczucia, które mogłoby wpłynąć na moje cierpienie. Byłem pewien, że mi się udało, a teraz proszę - klękam przez dziewczyną błagając ją o wybaczenie. Jednak Lin była tego warta. Jak żadna inna, Lin była warta każdego poświęcenia. Nawet urażenia mojej męskiej dumy.
          - Lin, nie chcę się w jakiś sposób usprawiedliwiać, ale to może ona mnie całowała. Nawet po pijaku nie byłbym w stanie cię zranić.
          Szatynka spojrzała na mnie nieufnie. Wiedziałem co sobie myśli.
          - Wiem, że kiedyś było inaczej. Wiem. Ale się zmieniłem. Dorosłem i zrozumiałem, że tak naprawdę zawsze liczyłaś się dla mnie tylko ty. - oznajmiłem i objąłem jej kruche, delikatne dłonie swoimi. Potarłem kciukami ich wierz, w dalszym ciągu spoglądając na nią z tym samym uczuciem. Z miłością. Z miłością, uwielbieniem, czułością i oczarowaniem.
          - Jestem pewna, że zafundujesz mi powtórkę z rozrywki. - powiedziała i odtrąciła moje ręce, wstając z podłokietnika. Odwróciła się ode mnie i podeszła do okna, wyglądając za nie. - Nie wytrzymałabym tego.
          - Jeśli mi nie uwierzysz, nigdy się nie przekonasz.
          - A jeśli uwierzę, znowu tego pożałuję. Nie widzisz, Ashton, że relacja między nami jest zbyt skomplikowana, żebyśmy mogli nazwać ją stałą? - zapytała z żalem, odwracając się od starannie wyczyszczonej szyby. Oparła dłonie o parapet, zawzięcie mi się przyglądając.
          - Ale my ewidentnie się kochamy, Lin! A prawdziwa miłość zawsze znajdzie rozwiązanie, niezależnie od tego, jak trudne by ono nie było. - powiedziałem, zaciskając dłonie w pięści, a następnie rozluźniając. I tak kilka razy. Caroline spojrzała na mnie z nieodgadnionym wyrazem w oczach i szepnęła:
          - Właśnie. Prawdziwa miłość, a chwilowa fascynacja to zupełnie coś innego, Ashton...
          Po policzku Lin spłynęła łza. Przez moment poczułem zazdrość, że mogła swobodnie umrzeć na jej jedwabnych ustach. A potem zdałem sobie sprawę, że widok płaczącej Caroline rani mnie tak, jak nic innego na świecie i obiecałem sobie, że ostatni raz sprawiłem, że jej oczy płaczą. Gdy nagle odnalazłem sens słów dziewczyny. Poczułem się, jakbym został wryty w ziemię. Chwilowa fascynacja? Czy ona sugeruje, że to, co nas łączy to tylko zauroczenie?
          - Nawet nie pozwalam wam tak mówić! - do pokoju wbiegła Megan, z wymalowaną złością na twarzy. - I dokąd was to doprowadziło? Co się między wami stało? Przecież było tak cudownie, wspaniale. Częste pisanie, spotkania i rozmowy... Dlaczego się tak zjebało? Naprawdę tego chcieliście? Obaj wiecie, że nie. Więc dlaczego pozwoliliście, żeby do tego doszło? Jak mogliście nie walczyć o tak wyjątkową znajomość?! A teraz co z tego macie? Tęsknotę i nic więcej. - oznajmiła i gwałtownie postawiła kubek na szklanym stoliku, przez co po pomieszczeniu rozległ się głośny huk. - Caro, tak długo jak znam Ashtona, jeszcze nigdy nie widziałam takiej szczerości i skruchy w jego oczach. Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego wybrał akurat ciebie? Dlaczego z tobą pisał całymi dniami? Dlaczego z tobą się spotykał? Tylko przy tobie mógł być sobą. Byłaś pierwszą dziewczyną, która się o niego tak troszczyła i w której się naprawdę zakochał. Dostrzegł w tobie coś, czego inne nie miały. I wiesz co? Dalej jesteś dla niego cholernie ważna i on bardzo za tobą tęskni. - powiedziała, wyraźnie rozczarowana nami i naszymi słowami.
          Spojrzałem na Lin.
          Stała pośrodku salonu ze spuszczoną głową, nie mając w sobie wystarczająco odwagi by na mnie spojrzeć. Każde z nas wiedziało, że Megan ma rację.
          - A ty, Ashton? - zwróciła się bezpośrednio do mnie, co zmusiło mnie do przerwania obserwacji ukochanej. - Przez długi czas twierdziłeś, że nie zależało ci na Caroline. Umawiałeś się z innymi dziewczynami, raniąc tym samym ją, a przecież doskonale wiedziałeś jak ważny dla niej byłeś. A później znów starałeś się o jej względny, bezgranicznie ją w sobie rozkochując. Po co ci to wszystko było? Dla przyjemności, satysfakcji, że możesz mieć każdą? - zapytała z wyrzutem. Chciałem zaprzeczyć. Chciałem, jednak ruch dłoni Reiter nie pozwolił mi dojść do słowa. - Spokojnie. Widzę, że już tak nie jest. Ale obiecuję ci, jeśli jeszcze raz Caroline będzie przez ciebie przechodzić kolejne załamanie nerwowe, to osobiście utnę ci te jaja, zrozumiano? - zapytała dosadnie, starając się brzmieć jak profesjonalny generał i dowódca armii.
          Przytaknąłem. A później podszedłem do Lin, która w dalszym ciągu pozostawała w tej samej pozycji. Uniosłem jej podbródek dwoma palcami. W jej oczach można było dostrzec niezaprzeczalny smutek, żal, zwątpienie, strach, ale było coś jeszcze. Miłość. I właśnie ten widok zagubionej, zakochanej Caroline popchnął mnie ku temu, by dotknąć ust. Jej ust. Swoimi ustami. Ust, które smakowały mi najbardziej i których dotyk wprowadzał mnie w stan błogiej rozkoszy. A obecność jej, jak i mojej przyjaciółki w żadnym stopniu mi nie przeszkadzała, kiedy razem z Lin podbijaliśmy rekord Guinnessa dotyczący najdłuższego, najromantyczniejszego i najbardziej namiętnego pocałunku...


Tak strasznie, strasznie, strasznie, strasznie jest mi przykro. Obiecałam Wam, że rozdziały w wakacje będą pojawiać się znacznie częściej, a ja przychodzę do Was po ponad dwóch tygodniach. I wiecie co mnie najbardziej denerwuje? Że to nie przez moje lenistwo, czy bark weny, oj nie. Tylko przez problemy zdrowotne! Przez ten cały czas nie mogłam usiedzieć na tyłku, a to wszystko zawdzięczam wspaniałemu słoneczku, które raczyło mnie boleśnie poparzyć. Oczywiście, nie czuję się dzięki temu usprawiedliwiona, tylko jeszcze bardziej wściekła. Teraz jest już w miarę okej. Rozdział w CAŁOŚCI napisałam dzisiaj, dlatego przepraszam Was jeśli będą jakieś błędy, niedociągnięcia itd. I w ogóle za jego nieambitny poziom też Was przepraszam, jednak nie mogłam zebrać się na nic lepszego. Wybaczcie. Mam nadzieję, że Wasze wakacje są o wiele przyjemniejsze od moich. Do następnego, xxo. 

14 komentarzy:

  1. Jeju cudowny rozdział <3 nie przejmuje sie tym ze rozdział pojawił się pózniej :) Ważne ze jest ❤️
    Sama mam problemy bo jestem obecnie w szpitalu i miałam cięte ucho.
    Czekam na kolejny rozdział :*
    Jesteś niesamowita <3
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeny, skarbie, cięte ucho? Musiało pewnie boleć ;/

      Usuń
    2. Cięte i oczyszczane dwa razy :") za drugim razem pod narkoza, ale przez to jest juz lepiej :)
      Kosmetyczka mi niesterylnie ucho przebiła w chrząstce i teraz mam bardzo udane wakacje.
      (Ale zamulam XD)
      /Wiki

      Usuń
    3. Mi też kosmetyczka źle przekuła ucho. Nie wiem czy w chrząstce, czy w żyle, ale w jednym uchu mogę nosić samo złoto i srebro.
      One najpierw powinny się swoich zawodów wyuczyć, a nie od razu pod pistolet!
      xoxo.

      Usuń
    4. No właśnie XD wczoraj wyszłam ze szpitala na żądanie :) rano miałam kolejny zabieg, a w opisie "choroby" było napisane ze dodatkowo miałam pęknięta chrząstkę. Ja serio nie wiem jak ona mi to przebiła :/ wiem tyle, ze pistoletem, a powinna wenflonem.
      /Wiki

      Usuń
  2. Ooo słodziaki. Teraz wyczekiwany przeze mnie etap: odbudowa relacji. Codzienne czynności, w których nawzajem będą uczyć się od nowa. Znaczy nie wiem co będzie dalej, ale to co napisałaś w tym rozdziale jest super i oby takich więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle idealny! I wcale nie nawaliłaś, bo ja dla nich mogę czekać i nawet miesiąc, oby tylko nie dłużej :D
    Mam nadzieję, że się teraz tak szybko im nie zjebie i odbudują to co mają. A co do zdjęcia...Mam jakieś dziwne przeczucie, że to David je wysłał, nie wiem czemu.
    No i życzę weny i czekam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj, Promyczku ;*
    Wracam dzień później, przepraszam Cię za to. Cytat i gif świetnie ze sobą współgrają, a piosenkę dobrałaś w sam raz. Słucham kolejny raz z rzędu, przez Ciebie się od niej uzależniłam! Dziękuję Ci za to, podoba mi się xD Przejdę do rozdziału, który przerósł moje oczekiwania. Nie wspomnę o powalającej długości, mówię poważnie. Myślałam, że nie dotrwam do końca. Jednak mi się udało ;) Szczęśliwe zakończenie, nie mylę się? Moje przypuszczenia były błędne, już przychodził mi do głowy pechowy scenariusz. Oceniając poprzednie rozdziały, ich miłość nie mogła tak szybko się skończyć. Oni tworzą zgraną parę. Mimo różnic, pasują do siebie. On z początku niezdecydowany, ona nieświadoma miłości. Po czasie przekonania, że powinni być razem, rosną. Ashton uświadamia sobie, że Caroline jest dla niego najważniejsza, kocha ją nad życie. Lin zagubiona, odczuwa tęsknotę. Nie chce się przyznać do uczucia, które łączy ją z Martinezem. Mimo, że lubiłam Davine to kibicowałam Ashtoline. Wymyśliłam skrócik ;) Nie wiemy, kiedy miłość jest prawdziwa, dopóki jej nie doświadczymy. Uwielbiam cytaty! Odzwierciedlają cechy świata, które nie każdy dostrzega. Ważna część, na tym blogu ukaże się coś nowego? Będę czekać. Nie wiesz, jak wyczekiwałam tego rozdziału. Wchodzę, patrzę... A tu rozdział 20! Radość mnie ogarnęła :D Nie rezygnuj z kariery blogowej i koniecznie daj znać, jeśli snujesz plany xD Proszę, wchodź częściej na GG. Nie możemy się złapać, żeby popisać. Jak zdrówko? Wybacz, że pytam w komentarzu. Troszczę się, więc wiesz ;) Btw. nie myślałaś nad blogiem o sobie lub jakimś odbiegającym od opowiadań? Dodatkowo. Jestem chętna! Mam nadzieję, że wypali. Choć mam wspólnego bloga. To nie jest potwierdzona informacja, nie nastawiaj się jeszcze. Nie rozpisałam się jak za pierwszym razem, ale liczę, że starania nie poszły na marne!

    Do następnego, raczej. Już tęsknię ;*
    Chlip, chlip.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział oczywiście, że będzie! Sama nie wiem, jak mogłaś pomyśleć, że będzie inaczej. Chyba Wam daje sprzeczne sygnały... Jeśli tak jest, to przepraszam. Teraz to będzie taka cisza przed burzą, hehe ;D Mam jeszcze tyle pomysłów co do tego opowiadania (nieważne, że gorzej już ze zrealizowaniem xD) i chciałabym wykorzystać choć większość z nich ❤️
      Jeśli chodzi o moją dalszą działalność w blogosferze... Naszła mnie wena twórcza i wymyśliłam fajną fabułę kolejnego fan fiction o Justinie. Jednak tak myślę, że to dopiero w przyszłym roku.Marzy mi się także blog z One Shotami, taki, że każdy post opowiadałby o innej historii. Jednak też nie wiem, czy się do tego zabiorę.
      A blog o mnie. Uważam, że nie jestem zbyt interesującą osobą, dla której warto by było go prowadzić. Nie chcę Was przecież zanudzić ❤️ ;*
      Jeśli jesteś zainteresowana współpracą ze mną, daj znać! Może razem coś wymyślimy i damy radę ❤️
      GG. Ja nie wiem. No za nic w świecie nie mogę rozszyfrować mojego hasła. Co ja tam wpisałam?! xD
      Bardzo mi schlebia, że chciało Ci się dla mnie pisać tak wyczerpujący, długi, poświęcający pewnie wiele czasu (i sensowny!) komentarz. Jest mi niezmiernie miło, a Wasze starania nigdy nie pójdą na marne. Jak widzisz, jestem tu cały czas w komentarzach, aktywna, gotowa z Wami wymienić się opiniami, pogadać, a może czasem nawet trochę ponegocjować co do długości następnego rozdziału i jego daty opublikowania ❤️
      Czytałaś może moje pierwsze rozdziały tutaj? Widzisz jakie króciutkie? Ja nie wiem co mi się stało xD Może właśnie przez takie długości pisanie zajmuje mi tyle czasu.
      Moje zdrowie... Bywało lepiej. Jednak i tak już zdrowieję. Jeny, nigdy więcej opalania! Jeśli napiszę, że chcę się trochę podkoloryzować, natychmiast wybij mi ten pomysł z głowy!
      Jeszcze raz dziękuje. Nawet nie wiesz, jak duży uśmiech widniał na mojej twarzy, kiedy czytałam Twój komentarz :)
      DO NASTĘPNEGO, NA PEWNO ;*
      xoxo.

      Usuń
  6. niech oni się już nie kłócą, bo nie wytrzymam dłużej :(

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za komentarz! To wiele dla mnie znaczy ♥