28.02.2015

12. ~ "Panie Boże, niedługo się spotkamy..."


"Zostawiłam notatkę na pionowej podpórce mojego łóżka
Mówiącą: „Nie powtarzaj wczorajszych błędów”
Mam tendencję do tego, kiedy chodzi o ciebie"




         Czy kiedykolwiek nie spałaś w nocy bo myślałaś o nim? Czy kiedykolwiek przed snem wyobrażałaś sobie, jak to by było, gdyby on był Twój a Ty byłabyś jego? Czy kiedykolwiek nie mogłaś skupić się na lekcji, bo tkwił w Twojej głowie i nie chciał wyjść nawet na chwilę? Czy kiedykolwiek miałaś ochotę do niego napisać, ale się powstrzymałaś, bo bałaś się, że weźmie Cię za idiotkę? Czy kiedykolwiek chciałaś wrócić do tego co było między wami? Czy kiedykolwiek płakałaś z jego powodu? Tak, wiem, że tak było.
          To już piąta noc z rzędu kiedy Ci się śni... Okropnie tęsknisz za waszymi rozmowami o wszystkim i o niczym, tęsknisz za waszymi głupimi kłótniami, za jego ramionami i jego zapachem. Tęsknisz za chwilami, kiedy było zimno a on Cię przytulał. Tęsknisz za jego udawaniem, że mu nie zależy, tęsknisz za poprawianiem Ci humoru, kiedy tylko byłaś smutna. Nie możesz przestać myśleć o tych wszystkich chwilach kiedy byliście sami. Okropnie Ci tego brakuje. Wiesz, że on jest dla Ciebie najważniejszą osobą mimo tego, że Ty wcale nie jesteś dla niego ważna.
          Wiem, jak się czujesz.
          Czuję to samo.

          Popatrzyłam na żyletkę. Przez kilka minut podziwiałam jej urodę, a potem mocno ścisnęłam ją w dłoni. Kilka kropelek krwi skapnęło na łazienkowe kafelki. Mimo, że wątpliwości miałam do samego końca, przyłożyłam chłodny metal do mojego nadgarstka. Zacisnęłam powieki i oddałam się bólu, a także przyjemności, jaką z tego czerpię.
          Raniłam samą siebie, ponieważ chciałam zapomnieć, że ktoś mnie zranił. Ktoś cholernie dla mnie ważny.
          Ponawiam tę czynność kilka razy.
          Otworzyłam gwałtownie oczy, wracając do rzeczywistości. Odkręciłam kurek z wodą i umyłam moje srebrne cudeńko. Schowałam żyletkę, a z szafki wyjęłam bandaż, którym owijam sobie rękę.
          Z obrzydzeniem spojrzałam w lustro.

          Zobacz do czego doprowadziłaś.
          Nie, nie zamykaj oczu.
          To i tak nic nie da.

          Tak, ta zapłakana, ohydna dziewczyna to ja. Tnąca się, bo nie była wystarczająco dobra i ładna, by zatrzymać przy sobie chłopaka. Gdy teraz na to patrzę, to wcale się jemu nie dziwię. Nieznająca życia, nic niewarta suka, rozpieszczona przez swoich rodziców. Niedoświadczona, pyskata smarkula, która nie potrafi o siebie zadbać.
          Zapłakałam.
          Dokładnie od pięciu tygodni nie wychodziłam z domu. Pięć tygodni, czyli trzydzieści pięć dni, osiemset czterdzieści godzin, pięćdziesiąt tysięcy czterysta minut użalania się nad sobą i swoim życiem. Nie odbierałam telefonu, ani nie otwierałam drzwi, nawet listonoszowi. I tak nie miałby dla mnie nic prócz rachunków albo głupich reklamówek przecen. Z pracy wzięłam zaległy urlop zdrowotny. Czyli prawdopodobnie można by było uznać mnie za martwą. Moi rodzice, Megan i David pewnie tak myśleli, ale przecież nie było żadnego telefonu z szpitala, żadnego aktu zgonu, tak? Umarłam w środku, a to już zupełnie inna sprawa.
          Z całego serca życzę Ashtonowi szczęścia w jego nowym życiu. Ja swojego nie potrafię zacząć.
          Jestem w stanie dać niemal wszystko, byleby tylko zobaczyć go na moment. Zobaczyć jego uśmiech i usłyszeć czułe słówka i obietnicę, że już nigdy mnie nie opuści, nawet jeśli byłoby to kłamstwo. Chcę tylko porozmawiać z nim i się pogodzić. Mimo, iż wiedziałam, że nie jestem jedyną kochanką w życiu Ashtona, nie chciałam się o tym przekonywać. Wciąż miałam w sobie małą iskierkę nadziei, że jednak jest inaczej, że jemu na mnie zależy. Aczkolwiek jeden głupi wieczór walentynkowy wszystko zniszczył i mi odebrał to, co najbardziej się dla mnie liczyło. Zawsze wiedziałam, że walentynki to głupota.
          Przetarłam oczy.
          I nic.
          Dalej wyglądam, jak gówno i dalej tak się czuję.
          Z ciężkim westchnieniem na ustach i można by powiedzieć, że cichym łkaniem, opuściłam łazienkę. Weszłam po drodze do sypialni, zabierając szlafrok i sięgnęłam po swoją komórkę. Kliknęłam na ikonkę wiadomości i zaczęłam pisać esemesa:

DO: Pan Bóg
Niedługo się spotkamy... :)

          I nawet starałam się go wysłać, jednak na ekranie telefonu za każdym razem wyświetlała mi się informacja, że nie ma takiego numeru. Zrezygnowana, odłożyłam komórkę i zeszłam na dół.
          Weszłam do przedpokoju.
           I zaraz z niego wyszłam, gdy zobaczyłam dwójkę ludzi, którzy za nic nie dadzą mi spokoju i za nic się ich nie pozbędę.
          - Caro, stój.
          Zero reakcji z mojej strony, dalej idę przed siebie, z uniesioną głową, ignorując ich.
          - Powiedziałam: stój! - krzyknęła brunetka i szarpnęła moją rękę.
          Warknęłam z irytacji i bólu, spowodowanym świeżą raną.
          - Czy nie mogę mieć już prywatności? - zapytałam ironicznie i przewróciłam oczami.
          - Prywatności? Ty to, kurwa, nazywasz prywatnością?! Dziewczyno, od ponad miesiąca nikt cię nie widział, nie podnosisz słuchawki, nie otwierasz drzwi! Myśleliśmy, że coś ci się stało, do cholery! - krzyknęła rozzłoszczona.
          Zmrużyłam powieki. Tak, bo to oni są tutaj najbardziej poszkodowani.
          - Twoi rodzice byli tutaj, a kiedy im nie otworzyłaś, poszli do Davida, rozumiesz?! Wiesz, jak się o ciebie martwili?! Wszyscy się martwiliśmy! Do tego zobacz, jak ty wyglądasz! - pisnęła przerażona Megan, a ja miałam ochotę zatkać te jej słodkie usta. - Odstają ci wszystkie kości!
          Prawdą jest, że rzadko kiedy jadłam. Jakoś nie miałam ochoty na jedzenie.
          Spojrzałam na milczącego do tej pory Davida. Ze zmarszczonymi brwiami, skupiony, zawzięcie się czemuś przypatrywał. Nagle jego spojrzenie pociemniało i dostrzegłam niewyobrażalny smutek na jego twarzy. Przez moment wydawało mi się, że w jego oczach stanęły łzy, aż w końcu wydusił:
          - Caroline... Twoja ręka...
          Megan i ja spojrzałyśmy w dół, w stronę mojej dłoni. Bandaż był bardzo widoczny przez wielką, czerwoną plamę na jego środku. Pośpiesznie ukryłam rękę za plecami, jednak o wiele, wiele za późno. I tak widzieli. Wiedziałam, że nie są aż tacy głupi i domyślą się skąd się to wzięło.
          Nie myliłam się. Brunetka wydała z siebie okrzyk, jakby rozpaczy i przerażenia, po czym spojrzała w moje oczy, przeszywając mnie na wylot. Prawdopodobnie próbowała odgadnąć moje myśli. Jednak ja nie miałam na tyle odwagi, by spojrzeć na nią. Czułam, że ich zawiodłam. Megan i Davida.
          - David, wyjdź. Później do ciebie zadzwonię. - oznajmiła, nie odrywając ode mnie wzroku.
          Chłopak nie krył zaskoczenia, jednak po paru chwilach postanowił posłuchać Reiter. Spojrzał jeszcze na mnie zbolałym wzrokiem i wyszedł, pozostawiając za sobą mocny zapach męskich perfum.
          Przeniosłam spojrzenie na Megan.
          - Ubieraj się. - rzuciła.
          - Po co? - zapytałam, marszcząc brwi.
          - Jedziemy do kliniki psychoterapii. Ubieraj się.
          - Nie musisz się fatygować... - zaczęłam, ale dziewczynie puściły nerwy i przerwała mi głośnym krzykiem:
          - Ubieraj się!
          Wiedząc, że z nią nie wygram, przewróciłam oczami i opuściłam pomieszczenie. Mimo braku najmniejszych chęci, otworzyłam szafę. Wyciągnęłam z niej sweterek w odcieniu pudrowego różu i jasne dżinsy. Zmieniłam bandaż, a na drugą rękę włożyłam kilka bransoletek, by zakryć blizny. Zbiegłam po schodach na dół i zastałam Megan w kuchni, robiącą kanapki.
          Gdy mnie zauważyła, powiedziała:
          - Powinnaś była go sobie odpuścić wcześniej, ale ty musiałaś się zaangażować w tą znajomość i poczuć do niego coś więcej.
          - Jesteś ostatnią osobą, która powinna mnie pouczać. - warknęłam.
          Dziewczyna nie przejęła się moją złośliwą odpowiedzią. Wzięła z komody kluczyki, podała mi jedzenie i butelkę wody i wyszła na zewnątrz. Popatrzyła na mnie wyczekująco, czekając aż pójdę w jej ślady.
          - Po co mi to? - wskazałam na bułkę z serem, sałatą i szynką.
          - A co można robić z kanapką? - zapytała ironicznie, zamykając za mną drzwi. - Masz to zjeść. Nie chcę, żebyś wylądowała w szpitalu na odwodnieniu. Jeszcze tego by mi brakowało...
          Weszłyśmy do jej samochodu i odjechałyśmy.
           Przez całą drogę się do siebie nie odzywałyśmy. Ja byłam zajęta przeżuwaniem jedzenia, a Megan była pogrążona w swoich myślach. Zerkałam ukradkiem co jakiś czas na jej profil, ale ona była zbyt skupiona na drodze, by to zauważyć.
          Spojrzałam na bandaż. Blizny do końca życia, lub przynajmniej na bardzo długo, będą przypominały mi o wszystkim. A przecież zależy mi na tym, by jak najszybciej zapomnieć, tak? Teraz każdy, kto spojrzy na mój nadgarstek, zobaczy we mnie słabą, nieznającą życia gówniarę, która myśli, że zerwanie z chłopakiem to koniec świata. Ale dla mnie to był koniec świata.
          Zatrzymałyśmy się przed kliniką.
          Wielki, biały budynek namawiał mnie wręcz do ucieczki. Chciałam wyjść z samochodu, zatrzasnąć za sobą drzwi i uciec jak najdalej ze szpitala dla wariatów, którym w oczach Megan i Davida widocznie byłam. Jednak było już za późno.
          O wiele za późno.



          - Czy na pewno wiesz, co robisz? Niszczenie siebie nie jest sposobem na ból. Odłóż to wszystko, czym tak bardzo się trujesz i spróbuj radzić sobie w inny sposób. - odparła przemądrzała pani doktor, która nie miała bladego pojęcia o moim życiu i nie miała prawa się w nie wtrącać. Czy ona nigdy nie miała problemów? Zapewne nie wie jak to jest, gdy traci się jedyną osobę, która przytrzymywała nas przy życiu, a świadczył o tym złoty krążek, u prawej ręki, który lśnił tak bardzo, że aż raził.
          Zazdrościłam jej. W przeciwieństwie do mnie, ona była w stanie ułożyć sobie życie. Zastanawiałam się, co takiego zrobiłam źle, gdzie popełniłam błąd. Jednak nikt nie napisał poradnika jak żyć bez cierpienia, a mi bardzo by się taki przydał.
          - Po co w ogóle te wykłady? I tak wiem, że nie ma to dla pani większego znaczenia. Pani jest tutaj po to, by zarabiać, a nie pomagać ludziom, którzy tego naprawdę potrzebują. - powiedziałam.
          Bo taka przecież była prawda. Błagam, doskonała żona, piękna kobieta, spełniona psycholożka, matka cudownych dzieci... Gdzie jest tutaj miejsce na boleść duszy? Nie ma. I nigdy nie będzie.
          - Teoria tutaj nic nie pomoże. - dodałam.
          - Masz całkowitą rację. Potrzebna jest praktyka. Dlaczego więc tej teorii nie wprowadzisz w życie?
          - Ponieważ nie potrafię! - krzyknęłam, a moje oczy zaczęły niebezpiecznie piec i wytwarzać coraz więcej słonej cieczy. Warga zaczęła drżeć, a głos łamać, przez co coraz trudniej było mi wypowiedzieć jakiekolwiek słowo. Dla uspokojenia wzięłam kilka płytkich oddechów.
          - Jestem tutaj, by to pani mnie zmieniła.
          - Nic się nie zmienia, jeśli nie zmienisz się sama. - powiedziała spokojnie, a mój umysł niemalże natychmiastowo wypełniły bolesne wspomnienia.

          - Nie ma sprawy. - uśmiechnęłam się, na co on odpowiedział mi tym samym.
          - Może kiedyś los się do nas uśmiechnie i zostaniemy parą. Jak na razie... Nie możemy. - powiedział.
          Wstałam i usiałam na jego kolanach. Nie obchodziło mnie to, czy mogę, czy nie. Potrzebowałam teraz tego. Potrzebowałam bliskości. Jego bliskości.
          - Nie składaj obietnic, jeśli nie jesteś pewny, czy zamierzasz ich dotrzymać. - wyszeptałam w jego szyję.
          - Nienawidzisz mnie? - zapytał.
          - Czasami.
          - Czasami ja też siebie nienawidzę. - przyznał i spuścił wzrok z moich oczu.

          I w tym momencie nie było już dla mnie żadnego ratunku. Nie pomagały słowa doktorki, jej dłoń pocierająca pocieszająco moje ramie, nie pomagała chusteczka, jaką mi podała, ani sto następnych. Nic mi nie zdołało pomóc i choć na moment ukoić mojego bólu, który z każdą następną chwilą nasilał się coraz bardziej.
          Nic, prócz niego.
          I jego silnych ramionach zamykających mnie w troskliwym  i wypełnionym po brzegi uczucia uścisku.




VIDEO. No dzień dobry, aniołki ♥ Rozdział dwunasty za nami. Napiszcie w komentarzach co sądzicie, bo to cholernie motywuje c: Jak widzicie rozdział jest strasznie krótki i bardzo nudny, przepraszam Was bardzo. Jednak chwilowy brak weny, brak czasu i nawał sprawdzianów coraz bardziej daje się mi we znaki. Obiecuję, że trzynastka będzie dłuższa i pod tym względem nie okaże się pechowa c; Dziękuję Wam za komentarze pod poprzednim rozdziałem i, jak już wspomniałam, proszę o kolejne. Chcę poznać Wasze zdanie, bo ono dla mnie się liczy najbardziej ;* Musicie jeszcze chwilkę wytrzymać, a później przygotować się na małe zaskoczenie z mojej strony :) Mam nadzieję, że pozytywne i że mam się spodoba. Do następnego. Kocham, Patrycja ♥ 

10 komentarzy:

  1. Rozdzial jest niesamowity! Krotki ale cudny ^^
    Moglabys dodac w nastepnym rozdziale cos ze ona sie spotka z Ashtonem :/ <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, aniołku ;*
      Niestety, nie w następnym, ale za to w 14 i 15 rozdziale będzie się działo :D Obiecuję xxx

      Usuń
  2. Ten blog został nominowany do Liebster Award!
    Gratulacje!
    Wszystkie informacje znajdziesz na
    http://upadla-i-lowcy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle cudowny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się spodobał :D
      Dziękuje bardzo, aniołku <3
      xxx

      Usuń
  4. Ten blog został nominowany do Liebster Award!
    Gratulacje!
    Wszystkie informacje znajdziesz na http://thalia-this-is-me.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Mimo, ze Ashton to frajer, to powinien do niej wrócić :c

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem zachwycony ;)
    Czekam na kolejny rozdzial :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za komentarz! To wiele dla mnie znaczy ♥