13.02.2015

11. ~ Lekarstwo na miłość

"Gdybym był twoim chłopakiem, nigdy bym Cię nie opuścił.
Trzymałbym Cię w moich ramionach, dziewczyno. Nigdy nie byłabyś samotna.
Mogę być gentlemanem, kimkolwiek chcesz.
(...) Chciałbym być spełnieniem Twoich marzeń."




          Wreszcie nadszedł miesiąc, którego nienawidzę najbardziej ze wszystkich dwunastu.
          Luty.
          Wiecznie niezdecydowany swoją długością miesiąc, w którym znacznie wzrasta liczba samobójstw.
          Dlaczego? Banalne pytanie. Są walentynki.
          To dziwne święto. Czternastego lutego mam walić tynki, czy jak? Powinien to być raczej światowy dzień murarzy, a nie święto zakochanych, bo przecież każdy dzień w roku powinien być romantyczny, a nie tylko jeden dzień lutego, prawda? I nie, nie mówię tego tylko dlatego, że ja nie mam z kim ich świętować.
          No dobra. Może trochę.
          Zapatrzona w mój oryginalny, biały sufit, doszłam do męczącego mnie wniosku, że wypadałoby wstać, ubrać się i pojechać do pracy. Mam jeszcze do dokończenia artykuł do jutrzejszej gazety. Z ciężkim westchnięciem opuściłam moje cieplutkie i przyjemnie łóżko, po czym zeszłam na dół.
          Włączyłam radio, jednak to była najgorsza czynność, jaką mogłam teraz zrobić. Już od siódmej rano zaczyna się romantyczny dzień, składanie fałszywych życzeń i oznajmianie wszystkim, że dziś czternasty luty. Jakby nikt tego nie wiedział...
          W pracy wcale nie było lepiej. Za każdym razem, kiedy próbowałam się skoncentrować, ktoś niegrzecznie mi przerywał i życzył szczęśliwych walentynek. Czy oni, do cholery, nie mogą zrozumieć, że moje walentynki nie będą szczęśliwe? Nigdy nie były, ale tego oczywiście im nie powiedziałam. Gdy tylko weszłam do biura zaczęłam się sztucznie uśmiechać i cierpliwie dziękować. Ten dzień musi się przecież kiedyś skończyć... I do tego jeszcze ta nieszczęsna poczta walentynkowa.
           Patrzenie na te wszystkie atrakcyjne koleżanki z mojej pracy, na ich dumę, szczęście i radość w momencie, kiedy dostały czekoladki, kwiatki, walentynkę lub te wszystkie inne pierdoły, przyprawiały mi o mdłości. Widziałam tą wyższość, jaka malowała im się na twarzy, przykrytej kilogramami tapety.
          Miałam tego serdecznie dosyć.
          Przymknęłam oczy i próbowałam znaleźć w moim zasobie słów odpowiedniego, które mogłabym użyć w artykule. Dopiero po paru sekundach poczułam czyjąś obecność obok mojego biurka.
          Otworzyłam niechętnie oczy... Do granic moich możliwości.
          Przede mną stał Patrick - nasz listonosz, a wyjątkowo dzisiaj także dostarczyciel miłosnych kartek w czerwonych kopertach.
          - Annie nie ma. - oznajmiłam krótko, wiedząc, że ma pewnie dla niej kolejny liścik miłosny tego dnia, po czym wróciłam do monitora srebrnego laptopa.
          - Ale ja nie do niej. - powiedział i poszerzył, i tak już duży, uśmiech.
          Odwróciłam głowę i zmrużyłam podejrzanie powieki.
          - To dla ciebie. - wyjaśnił i podał mi metrowego, słodkiego, białego misia z czerwoną kokardką.
          Nie przypuszczałabym, że mogłabym się tutaj komuś podobać. Byłam pewna, że nic do mnie nie wysłano i automatycznie godziłam się z tą myślą. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a chłopak w odpowiedzi zaprezentował mi pluszaka z każdej strony. 
          - No już. Uśmiechnij się. - zachęcił. - Żadna z dziewczyn nie dostała takiego prezentu.
          Pierwszy raz w życiu poczułam się wyjątkowa. Miejmy nadzieje, że nie ostatni.
          - Wiesz może od kogo? - zapytałam i wyciągnęłam ręce po misia.
          - Gdybym wiedział, powiedziałbym ci bez wahania. Facetowi musi zależeć. - mruknął z podziwem.
          Patrick odszedł, a ja zostałam sama. Zostaliśmy sami. Ja z moim prześlicznym pluszakiem.
          Mimo wszystko, wykrzywiłam usta w delikatnym uśmiechu.
          Od dzisiaj nie będę samotna.


          W drzwiach zabrzęczał kluczyk. Weszłam do mieszkania i zamknęłam drzwi. Rzuciłam w kąt teczkę, jak i płaszcz oraz torebkę, a buty zdjęłam w pośpiechu, gubiąc je po drodze. Chwyciłam za łapę mojego przyjaciela i posadziłam go w salonie - na honorowym miejscu.
          Nie chodzi o to, że był ślicznym misiem, bo przecież sama mogłam sobie takiego kupić. Tommie - bo tak się teraz nazywa - przypominał mi, że jednak ktoś na tym okropnym świecie jeszcze o mnie pamięta i zależy mu na mnie. Miłe uczucie być w czyiś myślach. Uśmiechnęłam się smutno do pluszaka i usiadłam na przeciw niego, podkulając nogi i obejmując je ramionami.
          - Tommie... - zaczęłam. - Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną, kiedy inni odejdą. Zostaniesz, prawda? - może nie jestem do końca zdrowa, rozmawiając z misiem, jak trzyletnia dziewczynka, ale to mi pomaga. Bez względu na to, jak to będzie wyglądać z boku.
          Tommie nie odpowiedział.
          Czyli znów jestem sama, przepełniona straszliwą pustką, tęsknotą i lękiem. Cały pokój wypełniają moje myśli. Nic poza mną i moimi myślami, moimi lękami. Mogłabym wyobrazić sobie najbardziej niestworzone historie, mogłabym tańczyć, pluć, stroić miny, przeklinać, zawodzić - nikt by się o tym nie dowiedział, nikt nie usłyszałby tego. Myśl o takiej absolutnej prywatności mogłaby mnie doprowadzić do szaleństwa. Jesteś odseparowany, nagi, samotny. Błogosławieństwo połączone z agonią. Masz mnóstwo czasu. Każda sekunda przytłacza się jak góra. Toniesz w niej. Pustynie, morza, jeziora, oceany. Zegar wybija godziny jak rzeźnicki topór. Nicość, świat i ja.
          - Czy tu przeszło tornado?! - usłyszałam z przedpokoju donośny krzyk.
          David po chwili zjawił się w salonie i zastał mnie, wpatrującą się w pluszaka. W ciszy usiadł obok i objął mnie ramieniem, również spoglądając w tę stronę.
          - Widzę, że się spóźniłem. - mruknął smutny i wyjął zza pleców białe róże i jeszcze jakieś pudełeczko.
          Pomógł mi wstać, a kiedy widział, że w dalszym ciągu milczałam kontynuował.
          - Wiem, że tą są twoje pierwsze walentynki i chcę, żeby były wyjątkowe i żebyś zapamiętała je na bardzo długo. Związku z tym zabieram cię w szczególne miejsce.
          Zamknęłam oczy.
          Próbowałam wyobrazić sobie, że przede mną stoi Ashton i wszystkie słowa, które przed chwilą usłyszałam, padły z jego ust, mówione jego głosem.
          Szybko otworzyłam oczy.
          To jest jakaś paranoja. Nie potrafię on nim zapomnieć. Spragnione serce cały czas krzyczy i domaga się jego dotyku, smaku jego pełnych ust, widoku jego pięknych oczu, dźwięku jego seksownego głosu i jego namiętnego pocałunku złożonego na moich ustach. Właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem śmiertelnie chora. Czy nie ma dla mnie lekarstwa? Nie ma lekarstwa na miłość?
          Spojrzałam na Davida, a z moich oczy automatycznie zaczęły płynąć łzy, nad który nie umiałam, nie mogłam zapanować. Brunet bez słowa złapał za moje ramiona i przyciągnął mocno do siebie, ale ja nie chciałam jego uścisku. Ranię go, za każdym razem snując, że w jego miejscu jest Martinez i to on się o mnie troszczy, nie David. Odpychałam go od siebie, zamkniętymi pięściami uderzałam o jego klatkę piersiową, szlochałam, szarpałam, kopałam, wyrywałam się, krzyczałam, i mimo tego wszystkiego, on nadal tu stał i mnie przytulał na siłę, chcąc uspokoić. Dajecie wiarę? Zraniłam go tyle razy, a on nadal tu jest. I czeka na więcej.
          - Za co ty mnie tak kochasz, co?! Co ja dla ciebie takiego zrobiłam?! Już dawno powinieneś mnie przelecieć i się zmyć! Przecież tego chcą wszyscy, co nie?! Dlaczego nie jesteś taki, jak inni?! Dlaczego musi ci tak na mnie zależeć?! Zakochałeś się w zimnej suce, która nie potrafi się odwdzięczyć za nic, co do tej pory dla niej zrobiłeś! - krzyczałam, a mój głos drżał. - A było tego bardzo wiele... - wyszeptałam i upadłam na panele.
          Czekałam na reakcje Obiena.
          Która nie nadchodziła przez kolejne minuty.
          Pomyślałam więc, że miał dość moich humorków i sobie poszedł.
          Podniosłam głowę.
          On jednak dalej stał na swoim miejscu i przypatrywał się jednemu punkcie na ścianie. Obserwowałam, jak z każdą następną sekundą jego mięśnie napinają się coraz bardziej, a szczęka coraz mocniej się zaciska. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że za parę chwil mnie uderzy, a ja stracę wszystko, co do tej pory udało mi się zbudować.
          Czyli nic.
          - Nie potrafisz zapomnieć, prawda? - zapytał i wskazał na jedną ze ścian.
          Podążyłam wzrokiem za miejscem, które wskazywał, przez co moje serce znowu pękło.
          Na ścianie wisiało, oprawione w ramkę, zdjęcie, które przedstawiało mnie i Ashtona. Razem. Śmiejących się. Zrobiliśmy je sobie w wakacje, podczas których się poznaliśmy.
          Wyglądaliśmy na szczęśliwych.

          - Nienawidzę wesołych miasteczek. - oznajmił z grymasem na twarzy.
          - Tylko dlatego, że nie udało ci się wygrać dla mnie misia? - zapytałam z rozbawieniem, siedząc na jego plecach, z nogami owiniętymi wokół jego bioder i rękami spoczywającymi na barkach.
          - Ta gra jest ustawiona, żeby nikt nigdy nie wygrał! - powiedział oskarżycielsko.
          I w tym właśnie momencie przechodziliśmy obok kolejnego stoiska, jaki namawiał atrakcyjnymi nagrodami, których zadaniem było namówienie klienta na obstawienie jak najwięcej ilości pieniędzy. Jakaś staruszka, położyła na blacie pięć dolarów i zaczęła rzucać, starając się, żeby za każdym razem zbić wszystkie grzechocące puszki. Za pierwszym, jak i drugim razem strąciła wszystkie. Musiała rzucić jeszcze trzeci raz - ostatni. Zrobiła zamach i z całej siły wymierzyła piłeczką. Trafiła. Zbiła każdą. Z dumą przejęła od prowadzącego wielkiego, pluszowego słonia, którego, bez wątpienia, można byłoby porównać wzrostem ze mną.
          Spojrzałam na Ashtona i myślałam, że oczy wyskoczą mu zaraz z orbit, a do buzi wleci mucha.
          Dłonią podniosłam mu delikatnie brodę, przez co złączyłam jego wargi i powiedziałam:
          - Nie można wygrać, mówisz? - dogryzłam mu.
          W odpowiedzi dostałam klepnięcie w tyłek. Zaśmiałam się i oddałam cios.
          Ashton, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem, ruszył dalej.
          - Ash, tam jest fotobudka, idziemy? - pisnęłam podekscytowana i zeskoczyłam z pleców chłopaka.
          Szatyn nie odezwał się słowem, udając, że jest obrażony. Uśmiechnęłam się cwaniacko.
          - Nie idziesz? W takim razie... - zaczęłam się rozglądać - Znajdę sobie innego chłopaka.
          Martinez zgromił mnie wzrokiem, po czym złapał w talii i przewiesił przez ramię tak, że teraz wisiałam górą do dołu (i miałam idealny widok na tyłek chłopaka, ale pomińmy ten szczegół).
          - Co ty robisz?! Natychmiast postaw mnie na ziemi! - pisnęłam.
          - Jesteś moja i nie pozwolę jakiemuś innemu facetowi cię dotykać. - oznajmił i poprawił uścisk.
         Doszliśmy do butki i Ashton łaskawie mnie puścił. Wrzucił monetę, a ja bez słowa odsłoniłam kurtynę i weszłam do środka. Usiadłam na ławeczce i poprawiłam włosy. Szatyn również wszedł, usiadł, a mnie posadził sobie na kolanach.
          - Uśmiech. - powiedział i pocałował mnie w policzek, a ja rozpromieniona spojrzałam w obiektyw, który uwiecznił tą chwilę już na zawsze.

          Moja krew ponownie się zagotowała i znów dostałam napadu agresji.
          Energicznie wstałam, wzięłam zdjęcie i rzuciłam je o podłogę, sprawiając, że roztrzaskało się na miliony maleńkich kawałeczków.
          Taka właśnie byłam naprawdę. Codziennie zakładałam maskę, dla innych ubierałam piękny uśmiech, a w nocy, w łóżku, czy pod prysznicem, zaczęłam płakać. Nie potrafiłam opanować emocji, które desperacko chciały wyrwać na światło dzienne. I brawo. Udało im się.
          Znów opadłam na podłogę i wybuchnęłam płaczem.
          I co sobie pomyśli o mnie David? Że jestem chora psychicznie?
          Bo to prawda, idiotko...
          Od jutra zacznę się rozglądać za jakąś dobrą poradnią psychologiczną. Muszę w końcu po tym wszystkim dojść do siebie. Jednak za nic nie mogłam pozbyć się nadziei, jaką podarował mi Ashton.
          - Zostałem oszukany przez twój piękny uśmiech. - usłyszałam.
          Brunet usiadł obok mnie, na podłodze, z butelką wina w ręku. Odkręcił korek i podał mi alkohol. Upiłam długiego łyka, po czym wytarłam wszystkie pozostałości łez na mojej twarzy.
           - Nigdy bym nie pomyślał, że tak bardzo cierpisz i potrzebujesz pomocy. Chociaż dobrze wiem, że część ciebie znika za każdym razem, gdy on postąpił źle. Jestem ramieniem, na którym się wypłakujesz i nie mam zamiaru niczego od ciebie oczekiwać. Jednak nie oszukujmy się, mam nadzieję i będę ją miał do końca moich dni, rozumiesz? Nie musimy od razu walczyć o uczucie. - wyjaśnił szybko, widząc mój wyraz twarzy. - Po prostu żyjmy tym momentem. Zacznijmy od dzisiaj. Zacznijmy od teraz.
           Wyjął butelkę z mojej ręki i postawił ją na stoliku obok. Pociągnął mnie za rękę i prowadził ku wyjściu.
          - Poczekaj. - zatrzymałam go.
          Obien odwrócił się zdezorientowany i posłał mi pytające spojrzenie.
          - Pójdę tylko do łazienki i się ogarnę. - mruknęłam i pędem puściłam się do drzwi wspomnianego wcześniej pomieszczenia.
          Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i spojrzałam w lustro.
          I znów zaczęło zbierać mi się na płacz.
          Delikatnie mówiąc, wyglądałam okropnie. Z rozmazanym makijażem, czerwonymi i napuchniętymi oczami, poszarpanymi ubraniami przypominałam wrak człowieka, który jest zbyt zmęczony swoim życiem.
          Ochlapałam twarz zimną wodą.
          Po miesiącu potrzebowała go każda komórka mojego ciała. Tęskniłam za dołeczkami, które pojawiały się, gdy się uśmiechał. Tęskniłam za sposobem, jakim wymawiał zdrobnienie mojego imienia, dostępne tylko dla niego. Tęskniłam za blaskiem karmelowych tęczówek i za każdym uczuciem, jakie w sobie kryły. Tęskniłam za całym nim i nic nie mogę na to poradzić. Jasne, że głupio tęsknić za kimś, z kim ci się nie układało. Ale nie wiem, fajnie było mieć kogoś, z kim można się kłócić.
          Westchnęłam ciężko.
          I tęsknię za sobą, kiedy nie znałam bólu. Tęsknię za pustką, w której nie znałam miłości. Tęsknię za czasem, kiedy mogłam powiedzieć, że jeszcze nigdy nie tęskniłam.
          Zmyłam resztki wcześniejszego makijażu i zrobiłam nowy. Przebrałam się w coś bardziej eleganckiego i zeszłam po schodach na dół. David w tym czasie zdążył posprzątać odłamki szkła.
          - Wyglądasz pięknie. - oznajmił. - Już w porządku?
          - Już tak.


          Nie widziałam nic - ręka Davida skutecznie mi to umożliwiała.
          - Już mogę? - zapytałam zniecierpliwiona, a mój wcześniejszy nastrój prawnie poszedł w niepamięć, no właśnie - prawie.
          - Nie, jeszcze nie. - oznajmił.
          - Wiesz, że nie lubię niespodzianek. - mruknęłam zirytowana, jednak w pewnym stopniu szczęśliwa.
          Potrzebowałam troski, śmiechu i bliskości innej osoby. A to wszystko był w stanie, i dawał mi, David.
          - Ta ci się na pewno spodoba. - roześmiał się i dalej mnie prowadził, ostrzegając przed każdym schodkiem, krawężnikiem, gałęzią i kamieniem.
          Przeszliśmy tak jeszcze kilkanaście metrów, aż chłopak się zatrzymał.
          Złapałam za dłoń bruneta i bez jego pozwolenia odsunęłam ją z moich oczu.
          Gdybym coś trzymała, to bez wątpienia upadłoby na podłoże, a gdybym miała gdzie, pewnie bym usiadła i dalej z rozszerzonymi oczami i otwartą buzią wpatrywałabym się w obrazek przede mną.
          Piękna, zdobiona złotem dorożka, zaprzężona w dwa białe konie - spełnienie marzeń każdej dziewczyny w moim wieku. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Nie histerycznie, jak przed godziną, tylko były to prawdziwe łzy szczęścia.
          Nie wiem, czy swoim zachowaniem przypadkiem nie wzbudziłam w brunecie niepokoju.
          - Coś nie tak? Nie podoba ci się? Zawsze możemy to odwołać i... - nie dokończył, a właściwie to ja nie pozwoliłam mu dokończyć.
          Ku mojemu, jak i zaskoczeniu chłopaka, bezczelnie i desperacko uderzyłam swoimi ustami o jego wargi. Mimo, iż wiele razy na sekundę żałowałam tego i w miejscu Obiena wyobrażałam sobie innego mężczyznę, to gdyby cofnąć czas, nie zmieniłabym swojej decyzji. Czułam, że jestem mu to winna, a pocałunki Davida były jednymi z najlepszych w moim życiu. Obsesyjnie dbał o to, by w każdej chwili naszego pocałunku czułabym się wyjątkowa i najważniejsza. Imponował mi. Mimo, że nie jest Ashtonem, był moim ideałem.
          Oderwałam się od niego, przestając stać na palcach. I sama nie wiem jak to możliwie, że w jednym momencie całuję go, dając mu złudną nadzieję, a w drugim staję się nieśmiała do takiego stopnia, że wstydzę się nawet spojrzeć mu w oczy.
          - Dziękuje. - szepnęłam. - Za wszystko.
          - To raczej ja powinienem ci podziękować. Będę częściej robić ci tego typu niespodzianki. - zaśmiał się i puścił mi oczko.
          Zarumieniłam się, a moje policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej, kiedy David odgarnął wszystkie pasma włosów na moje plecy, by dokładniej przyjrzeć się mojemu zawstydzeniu.
          - Zasługujesz na to. - dokończył, wziął mnie za rękę i poprowadził mnie do powozu.
          Pomógł mi wsiąść, jak prawdziwej księżniczce, po czym do mnie dołączył. Usiadłam na śmiertelnie wygodnej, beżowej pufie, podziwiając jej miękkość. Brunet wydał polecenia dorożkarzowi i ruszyliśmy.
          - Dav, to pewnie kosztowało majątek. Nie musiałeś tego dla mnie robić. - powiedziałam, spoglądając na niego spod rzęs.
          - Musiałem i bardzo chciałem. W końcu mogę zobaczyć twój piękny uśmiech. - oznajmił i podniósł oba kąciki ust do góry.
          - Mam wyrzuty sumienia.
          - To pozbądź się ich. Zasłużyłaś na wiele więcej. - stwierdził i splótł nasze palce. - Zrelaksuj się i podziwiaj widoki. - polecił.
          Posłuchałam rady Davida. Schowałam się przed złem i okrutnością tego świata w jego ramionach, oparta plecami o jego klatkę piersiową. Zaczęłam się rozglądać.
          A było co oglądać. Widoki były naprawdę bardzo piękne. Przez kilka godzin jeździliśmy wzdłuż najromantyczniejszych i najśliczniejszych alejach i uliczkach Nowego Jorku. Pośmialiśmy się również z dorożkarzem -  niezwykle wesołym i życzliwym staruszkiem w podeszłym wieku. Było mi tak cholernie dobrze, że byłabym w stanie zatrzymać wszystkie zegary na całym świecie, zatrzymać czas i słońce tylko po to, by móc zostać tutaj przez resztę moich dni.
          - Czuję się wyjątkowa. - wyznałam w zagłębienie szyi chłopaka.
          Nie kłamałam, naprawdę się tak czułam. Jeśli życie byłoby grą lub filmem, bez głębszego zastanowienia nacisnęłabym przycisk pałzy i cieszyła się chwilą, która trwałaby bez końca.
          - Właśnie taki miał być tego efekt. - oznajmił. - Caro, jesteś wyjątkowa. Masz w sobie to, czego nie ma żadna inna dziewczyna. Dlatego się w tobie zakochałem. Jak widać, Ashton też to zrozumiał i przez to stara się o ciebie i jest zazdrosny. - wyszeptał wprost do mojego ucha, by sekundę później musnąć jego płatek. To miejsce zareagowało na te pieszczotę równie mocno, jak i reszta mojego ciała.
          - Nie rozmawiajmy o nim, proszę... Jutro wrócimy do głupiej rzeczywistości. Dziś chcę być szczęśliwa. - szepnęłam. - Z tobą.
          Twarz Obiena powoli się do mnie przysunęła, a jego oczy przez kilka długich sekund były skupione na moich ustach.
          - Nawet nie wiesz ile czekałem na te słowa. - mruknął w moje wargi.
          Widocznie język Davida był już na tyle spragniony i stęskniony, że już dłużej nie mógł wytrzymać. Pośpiesznie złączył nasze usta, jakby bał się, że zaraz mu ucieknę, a nasza bajka się skończy. Pieścił moje podniebienie, dając mi tyle przyjemności, że ledwo powstrzymywałam się od głośnych jęków.
          Nie tutaj. Nie teraz.
          Brunet pewnie się domyślił, że niewiele brakuje do moich westchnień spełnienia, dlatego niechętnie odsunął się ode mnie.
          - Idziemy do mnie? - zapytałam, mając jak mniemam, pożądanie w oczach.
          - Jeszcze nie. Wytrzymaj. - uśmiechnął się zawadiacko. - Najpierw pójdziemy coś zjeść.
          - Nie jestem głodna... - przeciągnęłam z niezadowoleniem ostatnią sylabę zdania i jak obrażona dziewczynka na założyłam ręce na piersi, w efekcie czego Obien zaśmiał się i poprosił o zawiezienie nas do najbliższej restauracji.


          - Dziękujemy bardzo. Do widzenia! - uśmiechnięci, pożegnaliśmy się ze staruszkiem.
          - Nie ma za co, dzieci. Aż miło się na was patrzy. Powodzenia i do zobaczenia! - odkrzyknął i pojechał dalej.
          W ciszy obserwowałam jak złoty powóz moich marzeń i snów oddala się ode mnie coraz bardziej.
          - Jeszcze nieraz się nią przejedziemy. - powiedział Dawid, jednocześnie głaszcząc mnie po plecach.
          Jestem prawdziwą szczęściarą, że go mam.
          - Idziemy? - zapytał i wskazał głową na drzwi restauracji.
          Przytaknęłam i złapałam go za rękę. Brunet otworzył drzwi i zaprowadził nas do jednego z dwuosobowych stolików. Wziął ode mnie płaszcz, powiesił go na wieszak obok i jak na dżentelmena przystało, odsunął mi krzesło, a ja podziękowałam grzecznie. 
          Złożyliśmy zamówienia.
          Gdy David był w połowie swojej opowieści za czasów dzieciństwa, roześmiana, spojrzałam za jego prawe ramię i gorzko tego pożałowałam.
          Kilka stolików od nas siedział chłopak z dziewczyną na kolanach.
          Całowali się, a w przerwach między pocałunkami, spoglądali na siebie czuło.
          Dziewczyna była naprawdę piękna. Długie, czarne, nienagannie wyprostowane włosy opadały na jej łopatki i nawet z tej odległości mogłam dostrzec duże, ciemne, błyszczące oczy. Jej pulchne, lekko zaróżowione usta idealnie współgrały z ustami szatyna. A jej figura, bez dwóch zdań, mogłaby należeć do najsławniejszej i najładniejszej modelki świata.
          Chłopaka nie muszę wam opisywać, bo jego doskonale znacie.
          Ashton.
          Ta dziewczyna jest pewnie dla niego ważna, skoro spędza z nią walentynki.
          Na pewno ważniejsza ode mnie.
          Moje oczy się zaszkliły, a serce podeszło do gardła. Wstałam pośpiesznie, przesuwając z hałasem krzesło, chwyciłam za mój płaszcz i ignorując wołania Obiena, wybiegłam z restauracji.
          Martinez - jeden, Lee - zero.
          Moje serce kolejny raz odmówiło posłuszeństwa i po raz kolejny zaczęło boleśnie krwawić. Kolejny raz, przez tą samą osobę, z tego samego powodu.
          Świetnie. Jeśli wcześniej miałam nadzieję, ze uda się poskładać wszystko do kupy, teraz zostałam jej pozbawiona.
          Nadzieja to suka, powinnam to zapamiętać.
          Ale przecież zawsze miałam bujną wyobraźnię, prawda? Wystarczyło, żebym zamknęła oczy, a już wyobrażałam sobie, jak Ashton bierze mnie w ramiona, czułam delikatny dotyk jego warg, zapach. A potem… Potem otwierałam oczy i okazywało się, że nic z tego nie było prawdziwe.
          Byłabym w stanie zapłacić każde, naprawdę każde pieniądze za skuteczne lekarstwo. Tabletki, syrop - bez znaczenia. Ważne, żeby podziałało. I gdybym kiedyś znów zakochała się w kimś niewłaściwym, zażyłabym je i jak wcześniej, byłabym w pełni zdrowa i cieszyła się życiem i brakiem w nim cierpienia.
          Czasami zastanawiam się, czy on wie o tym, że swoim zachowaniem mnie rani. Może nie zdaje sobie z tego sprawy, a może moje uczucia są mu obojętne. Nie ważne, czy bym z nim zaszła w ciążę, czy leżałabym w szpitalu i walczyła o swoje życie, go i tak to nie będzie obchodzić.
          Może kiedyś. Może poczekam na moment, kiedy będzie zdolny do kochania kogoś więcej niż tylko siebie. Może z czasem przestanie postrzegać mnie, jako wyzwanie na jeden raz i obudzi się w nim chęć posiadania mnie na zawsze. Może doceni to ile jestem gotowa jemu oddać, nie bacząc na konsekwencje i może będziemy szczęśliwi mając siebie na wyłączność, ale może zanim do tego dojdzie ja uświadomię sobie, że po prostu już nie chcę czekać.
          - Nienawidzę go. - usłyszałam głos Davida.
          Witam w klubie.
          Brunet usiadł obok mnie.
          - A wiesz dlaczego? - zapytał, przechylając głowę w moją stronę.
          - Bo cię pobił? - powiedziałam słabym głosem, w którym wciąż namacalny był płacz i smutek.
          Obien pokiwał z politowaniem głową.
          - Nie. Nienawidzę go, bo za każdym razem ten dupek sprawia, że twoje oczy wypełniają łzy bólu, a z twoich ust znika twój piękny uśmiech, który powinien na nich gościć już zawsze. Zaczynasz zastanawiać się co takiego w tobie nie tak, że cię nie chce i co ma takiego ta dziewczyna, czego nie posiadasz ty. A prawda jest taka, że nic. Jesteś idealna, a jeśli on tego nie widzi to jego strata. - odpowiedział łagodnie i objął mnie delikatnie ramieniem. - Dlatego gdybym był twoim chłopkiem, nigdy nie pozwoliłbym ci odejść. Przy mnie nigdy nie byłabyś samotna. - wyznał i spojrzał mi głęboko w oczy.
          Gdy teraz na to patrzę, to cieszę się, że nie miałam okazji spotkać Ashtona przez cały styczeń. Mimo, iż tęskniłam, moje serce powoli się zabliźniało. Jednak wystarczy jeden moment, jedna osoba i wszystko zaczyna się od początku. Nie wiem ile czasu zajmie mi zapomnienie.
           Z drugiej strony jest David - chłopak, który w każdej minucie swojego istnienia przypomina mi czego pragnę.
          - Chcę do domu. - wychlipałam mu w pierś.
          Jemu nigdy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Brunet złapał taksówkę. Całą drogę przesiedzieliśmy w ciszy, mimo, że czułam na sobie jego wzrok cały czas. Obien zapłacił, wysiadł i sam otworzył mi drzwi. Niezgrabnie wygrzebałam się z samochodu, podziękowałam za dzisiejszy dzień i pożegnałam się z Davidem.
          Stanęłam przed drzwiami swojego domu. Wyjęłam klucze z torebki, otworzyłam drzwi i wzięłam głęboki oddech. W chwili, w której zamierzałam przekroczyć próg, poczułam, że na coś depnęłam.
          Spojrzałam w dół.
          Pod moimi stopami leżała biała, zaklejona koperta.
          Schyliłam się po nią i wyjęłam z niej tego samego koloru karteczkę, zapisaną czarnym tuszem. Z szybko bijącym sercem, od razu rozpoznałam nadawcę listu po pochyłym charakterze pisma.
          Zaczęłam czytać:

Mam nadzieję, że misiek Ci się spodobał.
Szczęśliwych walentynek.
                                                         A. M.



Heii, skarby ♥ To chyba najdłuższy rozdział w historii ELMTY. Miałam w planach napisać piękny, romantyczny, walentynkowy rozdział, a wyszło mi takie gówno (za przeproszeniem i przepraszam wszystkich, którzy jedzą :*). Naprawdę nie mam ostatnio weny na to opowiadanie. Niby mam w głowie 1000 pomysłów na dalsze losy Caroline, a kiedy przychodzi co do czego, to nie wiem, co mam napisać :c Dlatego przepraszam wszystkich, którzy męczą się moim dziwnym stylem pisania, wiem, że on jest trudy, zdaję sobie z tego sprawę. Dziękuje Wam, że jesteście, że byliście i mam wielką nadzieję, że będziecie. Mimo, że ten blog nie należy do najlepszych, to wciąż czytacie. Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo Wam za to dziękuję. Kocham Was <3 Nie jestem zwolenniczką Święta Zakochanych, uważam, że każdy dzień powinien do nich należeć, dlatego przeniosłam swoje poglądy na Caroline. Jednak wiem, że są pośród Was tacy, którzy je obchodzą i mają je z kim obchodzić. I przechodząc do walentynkowych życzeń... Jeżeli jesteście singlami to życzę Wam, abyście w końcu znaleźli osobę, która jest Was warta. Jeśli już ją znaleźliście to życzę Wam, żeby pozostała wierna swoim uczuciom. Życzę, żeby Wasza tęsknota za kimś była odwzajemniona. Aby ktoś na tym świecie, martwił się tylko o Was. Żebyście byli czyimś dopełnieniem. Życzę Wam, żebyście byli dla kogoś jego szczęściem. Abyście byli dla kogoś wszystkim, co się dla niego liczy. ;D Do dwunastki, kochani :*

9 komentarzy:

  1. Jeju to bylo wspaniale <3 Wzruszylam sie ♥♥
    Jestes niesamowita :* Koocham cie bardzo! <33
    Zycze ci udanych walentynek i zebys znalazla tego jedynego (chodz jak glowna bohaterka nie przepadam za tym swietem to czasami mam ochote sie w to wkrecic :D )
    Dzien przed masakra pojawil sie wspanialy rozdzial ♡
    Czekam na nastepny ^^
    Jeszcze raz jestes niesamowita ♥♥
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Tak strasznie cieszę się, że Ci się podobało ♥ Dziękuje, kochanie ♥ Walentynki spędziłam oglądając romantyczne filmy z moją największą miłością - czekoladą ♥ Co prawda poczekam sobie jeszcze z ładnych parę lat, ale to nic xD
      Skarbie, Ty również jesteś niesamowita ♥♥♥ Pamiętaj o tym ;*
      Przesyłam całuski i pozdrowionka xxx

      Usuń
  2. Boom <3
    Płakałam cały rozdział ;)
    Spóźniony kom tak tak wiem.
    Nie bić !
    Zapraszam do mnie--->leonettaaq.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde.. Masz talent dziewczyno :D
    Świetnie prowadzisz bloga. Chodzi mi styl pisania, ortografię i interpunkcję. Te trzy wymienione wyrazy.. stosujesz się do nich najlepiej :) Fabuła też niczego sobie. Jeszcze się z taką nie spotkałam. Zazwyczaj były to szkolne romansiki hah :)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Powodzenia w dalszym pisaniu i życzę duuużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Ci, skarbie za opinię c;
      Nawet nie wiesz jak bardzo poprawiłaś mi humor :)
      Szkolne romansiki? Hah. Myślę, że macie ich dość na co dzień w swoich szkołach ;D
      Dzięki, wena zawsze ^^ I buziaczki ode mnie ;*

      Usuń
  4. Jejku, dziewczyno masz talent do pisania. Oryginalna fabuła i do tego zajebisty styl, masz talent. Szkoda tylko, że tak mało osób wie o tym blogu, bo moim zdaniem jesteś niedoceniona.
    Ashton to dupek. Tak, dupek. Raz mówi jak to tęskni za Caroline, a za chwilę robi to co robi. Szkoda mi jej, bo tylko przez niego cierpi.
    Kibicuje Caroline i Davidowi, bo widać, że chłopak się cholernie stara.
    Życzę weny i czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Ci, aniołku ♥
      Mimo, że jest Was tutaj tylko garstka, to i tak cieszę się, że Was mam. Wspieracie mnie, jak nikt inny i Wy mnie doceniacie. Kocham Was bardzo, bardzo, bardzo mocno i nie wymieniłabym moich wspaniałych czytelników na żadnych innych ♥
      Tak, David się cholernie o nią stara. Jestem zwolenniczką Davline i nie mam pojęcia, czy w najbliższej przyszłości Ashton pogodzi się z Caro c;
      Dziękuje jeszcze raz, a wena na pewno się przyda ♥
      Całuski xxx

      Usuń
  5. Niunia! Nie mam jak mogę Cię przeprosić, za to, że wcześniej nie napisałam komentarza, ale zepsułam telefon, a na nim miałam zapisane WSZYSTKIE blogi jakie czytam. Miałam jeszcze trochę kłopotów zdrowotnych itp, ale nie będę Cię nimi zanudzać! Rozdział po prostu BOSKI!!! Żadne gówno, tylko boski, piękny, cudowny i nie mam jakich jeszcze mogę użyć słów, żeby to opisać jaki on jest! Wiesz już, że też nie nienawidzę tego święta, ale fajnie, że napisałaś taki rozdział. Miałaś do mnie napisać :( Do następnego! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszać? Słonko, nie masz mnie za co przepraszać! ;* Jestem szczęśliwa i bardzo Ci dziękuje, że w ogóle tutaj wpadłaś. Wspierasz mnie komentarzami, dzięki Tobie czuję się potrzebna. To jest najważniejsze <3
      Kłopoty ze zdrowiem? Skarbie, kiedy tylko to przeczytałam, od razu popędziłam na gg, ale Ciebie nie ma ;c Strasznie Cię przepraszam, ale ta szkoła zabiera mi sen z powiek. Nie mam na nic czasu. Przepraszam ;c
      Kocham i pozdrowionka xxx

      Usuń

Dziękuje za komentarz! To wiele dla mnie znaczy ♥